Aleksandra Wilec-Jabłońska nie znosiła
marnować czasu. W swoim życiu miała zasadę, że każdą wolną sekundę należy
pożytkować z sensem. Jeśli miała wolną godzinę między rozprawą a spotkaniem z
przełożonym, nie biegła na kawę i ciasto do Falli po drugiej stronie ulicy.
Siadała za biurkiem, pisała raporty, sprawdzała maile, wykonywała telefony.
Umawiała się na następne spotkania, zapełniała kolejne luki wolnego czasu.
Marnotrawstwo wkurzało Aleksandrę. A
właśnie to teraz robiła. Marnowała czas i się wkurzała.
Spojrzała na zegarek i zaklęła w myślach.
Było czternaście minut po siódmej, a ona stała przed budynkiem Zakładu Medycyny
Sądowej i czekała, aż doktor Anna Talar łaskawie się zjawi.
Były umówione na siódmą na sekcję zwłok
Dariusza Łajewskiego. To była jedna z nielicznych rzeczy, których Aleksandra
nie cierpiała w swojej pracy. Sekcja. Samo słowo budziło w niej dreszcze. Kiedy
człowiek lądował na stalowym stole w prosektorium, bezbronny i czekający już
tylko na kompletne zbezczeszczenie ciała, w Aleksandrze budziły się
odruchy ucieczki. Nienawidziła siedzieć na krześle i patrzeć, jak patolog tnie
skórę i dobiera się do wszystkiego, co tylko ciało w sobie ukrywa. Widok serca
na blaszanej tacy, odgłos pracującej piły elektrycznej, otwierającej czaszkę.
Za każdym razem chciało jej się wmiotować, a jednocześnie nie potrafiła się
ruszyć z miejsca. Ze stalową maską profesjonalistki czekała w męczarniach tylko
dla jednego. Dla informacji z pierwszej ręki.
To nic, że potem miała wrażenie, że ostry
zapach formaliny powlekał jej skórę niczym niewidzialna tkanina, nieważne były
zawroty głowy czy mdłości, w dupie miała przykre obrazy, które zanotował jej
mózg w prosektorium. To wszystko bledło w świetle tych
kilku ważnych informacji, które patolog potrafił jej przekazać.
Aleksandra znów zerknęła na zegarek i w
tym momencie na niewielki parking zajechał jasnoniebieski citroën.
Samochód zatrzymał się pod rozłożystym
klonem, a zaraz potem wyskoczyła z niego wysoka kobieta, ubrana w szary dres,
z rudymi włosami związanymi nad karkiem w niedbały kok. W pośpiechu zabrała
z tylnego siedzenia sportową torbę i skierowała się do wejścia.
— Przepraszam za spóźnienie — powiedziała,
uśmiechając się pogodnie. — Zaspałam. A musiałam jeszcze mojego kota do
weterynarza zawieźć. A potem ogarnęłam, że zapomniałam torby. Po pracy
zawsze idę na siłownię. Długo pani czeka?
Aleksandra tylko pokręciła głową, co Anna
Talar przyjęła z jeszcze większym uśmiechem.
— Świetnie. Zapraszam! Chodźmy do naszego
nieboszczyka.
Patolog otworzyła drzwi i puściła
Aleksandrę przodem.
Kiedy mijały recepcję, zza kontuaru
wyjrzała głowa pani w średnim wieku o tak dużych, jasnych oczach, jakby miała
wrodzony wytrzeszcz. Przyglądała im się bacznie.
— Dzień dobry, pani Aldonko — powiedziała
Talar z uśmiechem, na co kobieta odpowiedziała skinieniem, nadal nie
spuszczając z nich wzroku.
Kiedy skręciły w zaułek, zatrzymując się
przy windach, Aleksandra nie mogła pozbyć się wrażenia, że wzrok pani Aldony
jest w stanie przenikać przez ściany. Poczuła nieprzyjemny dreszcz.
Winda sprowadziła je do chłodnych
korytarzy, których biel podbijały mocne jarzeniówki. Panowała tutaj kojąca
cisza, przerywana jedynie cichym szumem wentylatora.
Anna Talar szła tak szybko, jakby chciała
nadrobić te kilkanaście minut poślizgu.
Zatrzymały się przed jednymi z
przeszklonych drzwi na końcu długiego korytarza.
Nim weszły do środka, Aleksandra
otrzymała zestaw foliowych ochraniaczy na buty.
— Jeśli poczuje się pani słabo, proszę dać
znać. Albo wymiotować do zlewu, jak pani lepiej.
Aleksandra nie zamierzała tego komentować,
chociaż w duchu już nie lubiła jej kobiety. Raz za spóźnienie, dwa za ten
uśmiech, który sprawiał wrażenie przyklejonego na wieki.
Oby
te męczarnie były czegoś warte, pomyślała, nim
znalazła się po drugiej stronie drzwi.
Sala prosektorium była utrzymana w
stonowanej bieli, przełamanej szarymi płytkami podłogowymi. W centrum znajdował
się salowy stół, na którym leżało już ciało Dariusza Łajewskiego. Ostre białe
światło podkreślało mizerność skóry, która przypominała cienki pergamin.
Białe drzwi do pokoju obok otworzyły się i
Aleksandra zobaczyła młodego chłopaka, który niczym duch pokonał bezszelestnie
salę i podszedł do blatu przy dwukomorowym zlewie. Dostrzegła, że układa
narzędzia, potrzebne przy sekcji. Był szybki i metodyczny.
Prokurator bez pytania zajęła plastikowe
krzesło, zaraz przy wejściu do prosektorium i odetchnęła głęboko. Zapach ostrej
formaliny nie był przyjemny, ale i tak o niebo lepszy niż smród ciała, które
zaraz miało zamienić się w pustą skorupę.
Lekarz Anna Talar zniknęła na kilka minut
w pokoju obok, a kiedy wróciła miała już na sobie biały kitel, gumowe
rękawiczki i czepek, spod którego nie wystawał nawet najmniejszy rudy kosmyk.
Podeszła do stołu, przesunęła powoli
wzrokiem po nagim ciele, jakby chciała zapamiętać każdą skazę na skórze. Nim
podniosła wzrok na asystenta, chłopak stał już przy niej z metalową tacą,
w której pobrzękiwały narzędzia.
Aleksandra mimowolnie się spięła, kiedy
lekarka sięgnęła po skalpel.
— Zaczynajmy.
***
Beata Szczygłowska wsparła się łokciami o
blat biurka i zasłoniła dłońmi twarz. Pod powiekami zbierały się łzy, ale
usilnie starała się je zatrzymać. Przygryzła dolną wargę, kiedy z krtani wyrwał
się pierwszy gardłowy dźwięk.
To
nie może być prawda! To zły sen, tylko zły sen.
Poczuła na ramieniu zaciskające się palce
Tomka. Miała ochotę strącić jego dłoń, jednak nie poruszyła się w obawie, że
najmniejsze drgnięcie mięśni zburzy tę kruchą fasadę, za którą starała się
trzymać emocje.
— Wiadomo coś więcej? — Głos Tomka wydał
się Beacie dziwnie odległy. Jak zza grubego szkła.
— Sekcja wszystko wykaże, na miejscu nie
znaleziono narzędzia zbrodni. Norbert na pewno zginął od podcięcia tętnicy
szyjnej. Czas zgonu było trudniej określić przez… Beata, w porządku?
Szczygłowska nawet nie wiedziała, kiedy
znalazła się przy otwartym oknie. Złapała się ramy i mocno pochyliła do przodu,
nabierając łapczywie powietrza. Widok zamazywały łzy. Fasada runęła szybciej
niż tego chciała.
Znowu poczuła na ramionach silne dłonie, tym
razem Kwiatkowskiego.
— Beata, spokojnie. Wiem, że to trudne,
ale…
— Nie! — krzyknęła niespodziewanie,
wyrywając się długim palcom. Obróciła się plecami do okna. — Nic nie wiesz!
Nic, kurwa!
Widziała zszokowaną minę przełożonego i
konsternację na twarzy Kruka. Wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, jednak
nie potrafiła zapanować nad emocjami.
Chciała stąd uciec, natychmiast.
Kwiatkowski znów wyciągnął w jej stronę
rękę w troskliwym geście, ale ją odtrąciła, minęła go szybkim krokiem i
opuściła gabinet.
Powietrza, potrzebowała powietrza. Tu było
tak strasznie duszno.
Kiedy znalazła się przy schodach, złapała
się poręczy. Czy na komendzie zawsze było tak gorąco? I czemu te schody tak
dziwnie falują? Jak ma po nich zejść?
— Beata! — Ktoś ją wołał, czy tylko jej
się wydawało?
Spróbowała się obrócić, ale nagle wszystko
wokół straciło ostrość.
Sylwetka, którą zdążyła wychwycić wzrokiem
zniknęła w ułamku sekundy. Znowu wszystko zawirowało. Musi komuś powiedzieć,
żeby wyłączył tę przeklętą karuzelę. Słabo jej od tego było.
Światło. Dlaczego zgasło światło?
***
Zbliżała się ósma rano, Marcin siedział w
pubie i popijał piwo z kufla. O tej godzinie panowała tutaj pustka. Barman za
ladą, wytatuowany brodaty facet, przeglądał coś w telefonie, między stolikami
kręciła się młoda, tleniona blondynka, która wycierała niewidzialny kurz.
Marcin widywał ją zawsze. I zdążył już się zorientować, że dziewczyna nie
pracuje tu z własnej woli. Kiedyś, idąc do kibla, był świadkiem jak brodacz
szarpał ją, warcząc coś o tym, że bez niego zdechłaby w rowie. A kiedy mu odpyskowała
to zarobiła w twarz. Wewnętrzny głos krzyczał Marcinowi, że powinien coś
zrobić, zareagować, ale poczucie sprawiedliwości przyćmiła myśl, że miał dość
własnych problemów. Nie potrzebował brać na barki cudzych. Dlatego odwrócił
wzrok od jej zapłakanej twarzy i zniknął za drzwiami toalety. Kiedy wyszedł,
nigdzie jej nie widział. Szybko zapomniał o tamtym incydencie. Teraz natomiast
spoglądając na dziewczynę zastanawiał się, czy gdyby jej wtedy pomógł, to dziś
ona mogłaby pomóc jemu?
Pokręcił głową. Jasne, że nie.
Przeniósł wzrok z krągłego tyłka
dziewczyny na blat obdrapanego stołu i utkwił spojrzenie w śnieżnobiałej
kopercie.
Znał już jej zawartość, przejrzał te
zdjęcia kilka razy. Uwieczniona na nich twarz osoby powoli wżerała mu się w
pamięć. A pistolet, ukryty w wewnętrznej kieszeni ortalionowej kurtki coraz
mocniej uwierał w żebra, jakby próbował wywrzeć na nim jakąś presję. Nie chciał
go więcej używać. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że zastrzelił tamtego młokosa.
Owszem, sprzątał syf po Trzebickim; palił zakrwawione ciuchy, pozbywał się
narzędzi zbrodni, niszczył wszelkie ślady. To była jego działka. Był pomocny i
użyteczny, a przy tym żył w przekonaniu, że niewiele ma wspólnego z tym brudem,
w którym taplał się Trzebicki.
Ale to się zmieniło, kiedy Trzebicki kazał
mu wykonać tamto zlecenie. Jeśli sam nie chciał skończyć z kulką w głowie,
musiał przełamać swoje opory.
Czy Trzebicki go sprawdzał? Może tutaj
chodzi o oddanie? Może, jeśli kilka razy wykona tak trudne polecenia, to potem
Trzebicki mu odpuści?
Marcin miał cichą nadzieję, że tak będzie.
Już teraz skręcało go na myśl, że musiał odebrać życie kolejnemu człowiekowi. Nie
wyobrażał sobie, by miał traktować takie zabójstwa, jako swoją nową
codzienność.
Marcin schował twarz w dłoniach i pomyślał
o swojej siostrze.
Dla niej. To wszystko było dla niej.
Telefon leżący przy kopercie zawibrował.
Marcin przez chwilę się wahał, czuł
męczące skurcze żołądka, ale nie mógł stchórzyć.
— Słucham. — Ledwo zapanował nad drżeniem
głosu. Zacisnął mocno dłoń w pięść, jakby chciał w niej skumulować cały stres, który
rozlewał się po jego ciele.
— Godzina osiemnasta, opuszczony spichlerz.
— Zabrzmiał męski, surowy głos. Marcin nawet nie zdążył się dobrze zastanowić,
o jaką lokalizację chodzi, kiedy połączenie zostało przerwane.
Popatrzył na czarny ekran telefonu i po
raz pierwszy pomyślał, że to wszystko go przerasta.
W co on się, do diabła, wpakował?
***
Kiedy wszystkie narządy znalazły się w
misce, z którą patolog przeszła do blatu, by zająć się ich krojeniem i
dokładniejszymi oględzinami, Aleksandra czuła, że jest już na skraju
wytrzymania. Do tej pory patolog nie znalazła żadnych większych
nieprawidłowości u denata. Wszystko, co zauważyła było już dostrzeżone na
miejscu zbrodni — ślady po krępowaniu rąk, uszkodzenie czaszki w wyniku
postrzału. Nie dostrzegła niczego, co mogło rzucić nowe światło na sprawę.
Kiedy Talar zajmowała się oglądaniem
serca, Aleksandra zaczęła się przyglądać zdjęciom rentgenowskim, wiszących na
podświetlonej tablicy. Czaszka przedstawiała najbardziej makabryczny obraz.
Czarna dziura, od której rozchodziły się cieniutkie odnóża, niczym siateczka
naczyń, była przykrym świadectwem, jak łatwo można zakończyć czyjeś życie.
Aleksandra w duchu miała cichą nadzieję,
że chłopak przed śmiercią bardzo nie cierpiał.
— Przykro mi to mówić, pani prokurator,
ale chyba nie mam dla pani żadnych niezwykłych informacji — stwierdziła Anna
Talar, wkładając mózg do słoika z formaliną.
Aleksandra zrozumiała to dużo wcześniej,
ale mimo to trzymała się myśli, że nie przyjechała tu dziś na darmo.
— Wczoraj wieczorem dostałam informację,
że nasz denat był narkomanem. Może pani to jakoś potwierdzić?
Patolog rzuciła okiem na ciało Dariusza
Łajewskiego, trzymając w rękach słoik. Aleksandra powstrzymała ten odruch.
Ciało było nagie, a klatka piersiowa rozpłatana. Nie chciała patrzeć na tę
jamę, pozbawioną wszystkiego, co nadawało temu ciału jakąkolwiek wartość.
Skupiła się na twarzy Talar.
— Widziałam ślady po ukłuciach, które mogą
o tym świadczyć. Jednak są one dosyć stare, więc raczej nie brał nic w ostatnim
czasie. Przynajmniej dożylnie.
— Toksykologia też nic nie wykaże?
— Nie sądzę. Ale oczywiście krew została
już pobrana do badań. Jeśli coś się pojawi, będzie pani o tym wiedzieć.
Aleksandra miała ochotę siarczyście
przekląć. Czyli fatycznie przyjechała na marne.
Nie pozostało jej nic, tylko opuścić to
zimne, pozbawione życia miejsce i wrócić do prokuratury. Do świata żywych.
— W takim razie czekam na protokół z
sekcji. Do widzenia. — Z grobową miną opuściła ściany prosektorium. Przed windą
zdjęła ochraniacze na buty i cisnęła je do kosza na śmieci.
Była wściekła. Mogła ten czas spożytkować
znacznie lepiej. W prokuraturze czekały na nią akta spraw, które należało
przejrzeć. Musiała napisać wniosek w sprawie przesłuchania jednego z świadków,
trzeba było sporządzić postanowienie przedstawienia zarzutów w stosunku do
podejrzanego, musiała też jechać do sądu na rozprawę. Mogła teraz już kończyć
przynajmniej papierkową robotę, miałaby więcej czasu na przygotowanie się do
rozprawy. Ale nie! Musiała tu przyjechać, pchana głupią chęcią imponowania
swojemu szefowi. Bo przecież musiała być najlepsza i najszybsza na każdym polu
swojej pracy. Wyrobiona frekwencja nie mogła nawet zadrżeć. Trzeba było trzymać
poziom.
W takich chwilach nachodziła ją
refleksyjna myśl: Po co? Dla kogo?
Oparła się plecami o ścianę i przymknęła
oczy, wsłuchując się w cicho pracującą windę. Ciekawe, kiedy zwolni to zawrotne
tempo życia, które sama sobie narzuciła. Jej ojciec, który też był
prokuratorem, gdyby żył, pewnie pogroziłby teraz palcem. A matka z zatroskaną
miną prosiłaby, żeby Aleksandra zaczęła więcej myśleć o sobie, a nie o pracy.
Martwiliby się, a ona wpadałaby w irytację, że próbują jej narzucić, jak ma
żyć. Zawsze tak było.
Winda przyjechała i dźwięk rozsuwanych
drzwi wyrwał Aleksandrę z jałowych myśli. Zrobiła pierwszy krok, kiedy na korytarz
wyskoczyła Anna Talar.
— Niech pani zaczeka! — zawołała, nie
przejmując się donośnym echem. — Chyba mam coś ciekawego!
Wściekłość prokurator szybko przemieniła
się w ekscytację.
Może jednak nie zmarnowała tak bardzo
czasu, jak się jej wydawało?
W końcu pojawiła się piąteczka. Tak, wiem, niewiele się w niej dzieje. Wiecie, jaki miałam problem, by ją napisać? W pewnym momencie miałam już myśli, że chyba szlag trafi to opowiadanie. xDRozdział piąty jest trochę takim przejściowym, dla mnie jest dobrą rozgrzewką przed kolejnymi. Mam nadzieję, że nie będę miała już dłuższych przerw w publikowaniu, a przynajmniej, że będę w miarę regularnie coś tam pisać. Bo jak wróciłam do pisania, po ponad miesiącu przerwy, to miałam wrażenie, jakby mi dłonie zardzewiały, a mózg zapomniał, co to znaczy składać sensowne zdania. xD
Hej. Całkiem przypadkowo weszłam na Twojego bloga i zaczęłam czytać ten rozdział. Nie mam zamiaru spamować, chciałam tylko pozostawić po sobie ślad - oczywiście dlatego, że czytałam :D
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tym rozdziałem i przeczytam od początku bo za bardzo w temacie nie jestem.
Ta sekcja zwłok przyprawiła mnie o dreszcze ... ja bym nie dała rady kroić narządów itp. Po prostu jestem zbyt wrażliwa na to.
Twoje opowiadanie to czysty kryminał. Dużo o śledztwie. Muszę jednak poczytać poprzednie rozdziały, bo ogólnie jestem fanką kryminałów i w ogóle różnych opowieści z tym związanych.
Pozdrawiam
xoxo, Purrsephone.
Najbardziej zainteresował mnie fragment z Marcinem, faktycznie niezłe sie wpakował. Sporo zmian w tej wersji, oj sporo. Ale turaj było stosunkowo dużo błędów interpunkcyjnych
OdpowiedzUsuńByło, bo niestety rozdział bez korekty, ja sama sprawdziłam go, ale u mnie zawsze interunkcja leży... Jak wszystko inne potrafie ogarnąć, tak tego nie. xD
UsuńKorekta już na docsie :D
UsuńSkończyłam tydzień składania gazety, to mogę wracać do internetów :)
Przepraszam, że się nie rozpiszę, ale nie mam coś weny na komentowanie xD. W każdym razie cieszę się, że wróciłaś. Czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńJezu, przepraszam, że tak późno, ale byłam pewna, ze juz skomentowalam xd to ostatnio u mnie popularny problem :D bardzo lubie twoje opisy... doznan i wrażeń? Nie wiem jak to nazwać. Chodzi mi np o ten zapach formaliny, jakoś tak wszystko bardzo obrazowo opisujesz, że naprawdę czuje wszystko na wlasnej skórze. I to tego mam wrażenie, że z każdym rozdzialem wychodzi ci to lepiej i lepiej :D "chodzmy do naszego nieboszczyka" xd nie wiem czemu ale zawsze mnie bawi ta beztroska, nawet w książkach, filmach czy serialach kryminalnych xd
OdpowiedzUsuńFragment z Beatą tez mi sie bardzo podobał.
A Marcin naprawdę sie wpakowal oO
Czekam na kolejne, bo ten rozdział, choc bardzo fajny, nie zaspokoil mojej ciekawosci :D weny! ;*
Dopiero teraz zauważyłam, że przeczytałam Twoje opowiadanie i go nie skomentowałam! Kurka, trzeba to nadrobić.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że początkowo byłam uprzedzona do Twojego opowiadania, a to przez miejsce akcji. Tak, będę jedną z tych okropnych osób, którym zbiera się na szybką ewakuację na widok akcji osadzonej w Polsce.
Ale wiesz co? Przekonałaś mnie!
Twoje opowiadanie przypadło mi do gustu. Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiasz i budujesz bohaterów, choć momentami ich zachowania są dla mnie trochę za mało przemyślane, nieco abstrakcyjne.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i obiecuję zaglądać tu częściej.
Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny!
Ayame
Okruchy z szuflady | Katalogowo | Wspólnymi Siłami
Cieszę się, że przekonałaś się do historii. I chętnie poczytam twoje uwagi odnośnie tej historii. :) Jeśli uważasz, że coś nie do końca jest dobrze poprowadzone to daj znać, ja cały czas nad tą historią pracuję. :) Wszelkie uwagi są też cenne dla mnie na przyszłość.
UsuńNiewiele się dzieje? No ty chyba żartujesz. W końcu doczekałam się dłuższego fragmentu z Jabłońską. Do tego Beata... Biedna Beata :(. No i Marcin - bardzo dobry fragment z nim. Tylko zastanawiam się jaki pub jest otwarty przed ósmą rano. Chyba raczej ten pub nie został jeszcze zamknięty :p.
OdpowiedzUsuńI stwierdziłam, że jesteś jak Polsat. Zawsze, gdy robi się ciekawie, kiedy jest jakiś nowy trop, ty urywasz rozdział ... Wciąż czekam na wyjaśnienie z jabłonią na ogródku! XD
(za wszelkie błędy w komentarzach przepraszam, ale pisanie ich na telefonie to masochizm).
Żal mi Beaty, jednak nie dziwię się jej reakcją, bo przecież straciła podwładnego - partnera. I w dodatku w tak okrutny sposób. Kto mógł poderżnąć gardło policjantowi? Już poprzednio się zastanawiałam, czy sprawa Norberta i Darka są te same. Wyglądają, jakby osobno, ale czy na pewno?
OdpowiedzUsuńWątek z Marcinem przykuł moją największą uwagę. Bardzo jestem ciekawa tego chłopaka...
No i sekcja Darka. Ciekaw jestem, co tam Ania znalazła... mam nadzieję, że to jakoś posunie sprawę do przodu :)
Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg :)
Ana, jesteś tu jeszcze? Będziesz publikować dalszy ciąg?
OdpowiedzUsuńŻyję, żyję. Publikować będę, ale w sporych odstępach czasu.
Usuń