Beata stanęła przy drzwiach od pokoju
przesłuchań. Przycisnęła teczkę mocniej do siebie.
W ciągu lat swojej pracy Szczygłowska zaczęła
dzielić przesłuchania na te, które lubiła i takie, których najchętniej by
unikała, gdyby tylko mogła. Mając przed sobą przestępcę, a szczególnie mordercę,
nie hamowała się. Lubiła być przebiegła i wredna, mogła sobie żonglować
emocjami przesłuchiwanego i mieć w dupie, czy zacznie wić się pod naporem jej
słów, czy płakać. Kiedy miała do czynienia z człowiekiem pozbawionym empatii,
sama jej się wyzbywała. Wcielała się w odpowiednie role, żeby móc wywrzeć takie
wrażenie, które przynosiło zysk. Z reguły działało.
Nienawidziła jednak chwil, kiedy zasiadła
przed kwadratowym stołem, w małym pokoju, a po drugiej jego stronie siadali
ludzie, którzy byli tymi pokrzywdzonymi. Dużo łatwiej było jej grać sukę niż
pozwolić sobie na cień współczucia. Będąc policjantką tak często widziała
krzywdę, że czasem zastanawiała się czy przyjdzie dzień, w którym nie będzie
potrafiła już nikomu współczuć.
Jeśli
tak, zwolnię się.
Beata odetchnęła głęboko, przygotowując
się na widok zapłakanej żony i zatrwożonego męża. Wiedziała, że to będzie
trudna rozmowa i musiała być tym razem jak najdelikatniejsza, a jednocześnie
nie mogła pozwolić sobie na utratę kontroli nad przebiegiem przesłuchania.
Tomek stał obok, czekając. Szczygłowska w
duchu dziękowała, że Jabłońską uziemili w sądzie. Potem penie zadzwoni.
Beata chwyciła za klamkę i otworzyła
drzwi.
Pokój był jasny, ze ścianami pomalowanymi
na ciepły, łagodny odcień beżu, a jego całe wyposażenie ograniczało się do
stołu, który teraz zajmowało dwoje ludzi, regału w rogu i okna z widokiem na
tętniącą życiem panoramę Gdańska.
Beata stanęła po drugiej stronie stołu,
popatrzyła na rodziców ofiary i znieruchomiała.
Kobieta w średnim wieku, w żadnym wypadku
nie przypominała tych matek, które od kilku miesięcy poszukiwały rozpaczliwie
swoich dzieci. Na jej twarzy nie było śladu po nieprzespanych nocach, farbowane
na blond włosy miała uczesane w francuskiego warkocza, a prosta, lecz elegancka
granatowa sukienka tylko podkreślała, jak wiele czasu ta kobieta poświęcała
swojemu wyglądowi.
Beata spojrzała na męża i zmarszczyła
brwi. Na bladej twarzy Piotra Łajewskiego nie tylko nie było prawie żadnych
zmarszczek, ale również emocji. Ubrany równie nienagannie, co żona sprawiał w
tym momencie wrażenie posągu.
Ciekawie się zaczyna, pomyślała.
Rzuciła teczkę na stół i zajęła jedno z
krzeseł. Tomek stanął przy drzwiach, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
— Nazywam się Beata Szczygłowska, komisarz
wydziału dochodzeniowo-śledczego. Mój kolega, podkomisarz Tomasz Kruk —
wskazała na Tomka, ale równie dobrze mogła go pominąć. Łajewscy mieli wzrok
utkwiony wyłącznie w niej. Reszty
najwyraźniej nie dostrzegali.
Beata przysunęła teczkę bliżej siebie.
— Po pierwsze, proszę przyjąć nasze
najszczersze kondolencje w związku ze śmiercią państwa syna…
— Tego jeszcze nie wiemy — stwierdził
oschle Piotr Łajewski. — Ne widzieliśmy tego ciała, może to inny gówniarz.
Beatę uderzyło, z jaką ignorancją padły te
słowa i poczuła pierwszą falę gniewu.
Otworzyła teczkę i wyciągnęła zdjęcie z
samej góry, przedstawiające martwego Dariusza, leżącego na łóżku. Zbliżenie było
na twarz, więc ujmowało też ranę na głowie.
— Proszę o potwierdzenie tożsamości ofiary
— powiedziała Beata, obróciła zdjęcie i podsunęła bliżej w stronę Łajewskich.
Nie spuszczała z nich wzroku, chciała dostrzec nawet najmniejsze drgnięcie
mięśnia, rozszerzenie oczu, jakikolwiek grymas, świadczący o tym, że się
przejęli tym widokiem.
Ofelia Łajewska rzuciła tyko ukradkowe
spojrzenie i szybko odwróciła wzrok. Beata zobaczyła, że przygryza wargę. Dobry
znak. Piotr natomiast wpatrywał się w zdjęcie długo bez cienia przejęcia.
Ostatecznie tylko głęboko westchnął i przesunął fotografię z powrotem w stronę
Beaty.
— To on.
Zabrała zdjęcie i wsunęła z powrotem do
teczki.
— Proszę powiedzieć, kiedy ostatni raz
widzieli państwo się z synem?
— Jakieś dwa lata temu. Nim wyniósł się z
domu — odparł Łajewski.
Beata popatrzyła na mężczyznę z zaskoczeniem.
— Nie utrzymywali państwo ze sobą kontaktu?
— Niezrozumiale powiedziałem? W wieku
dziewiętnastu lat uznał się za wystarczająco dorosłego, by żyć samodzielnie.
— Gdzie mieszkał?
— Nie wiem.
— Nie interesowało to państwa?
Komisarz specjalnie zwróciła się do nich
obojga, w nadziei, że Ofelia Łajewska jakoś zareaguje. Najwyraźniej jej nie
doceniła. Kobieta siedziała prosto, patrząc obojętnie na Beatę, a po
wcześniejszym przejawie zdenerwowania nie było już śladu.
— Nasz syn zaczął swoje własne życie, w
którym najwyraźniej nie było już dla nas miejsca — wyjaśnił Piotr. — Nie
dzwonił, nie przyjeżdżał. Skoro on nie chciał, to czemu my mieliśmy się nim
interesować? Jego wybór.
— A mimo to, zgłosili państwo jego
zaginięcie — rzuciła Beata. — Jak państwo się w ogóle dowiedzieli, skoro syn
nie utrzymywał kontaktu?
Piotr Łajewski na krótką chwilę wydał się
zmieszany. Na jego twarzy pojawił się cień, który zaraz zniknął pod maską
zupełnej obojętności. Ofelia z uporem maniaka zaczęła się wpatrywać w dłonie
ułożone na kolanach.
— Słucham — ponagliła Szczygłowska, kiedy
cisza zaczęła się przedłużać.
— Zadzwonił do mnie — powiedziała w końcu
Ofelia. Jej głos zabrzmiał cicho, jakby wstydziła się tych słów. Popatrzyła
niepewnie na komisarz.
— Po co zadzwonił?
— Chciał… — zaczęła Łajewska, ale urwała i
wbiła wzrok w stół.
Beata zobaczyła, że jej ramiona drżą. Przez
chwilę przyglądała się jej w skupieniu.
— Powiedział, że ma kłopoty — podjęła w
końcu Ofelia. — Prosił, bym mu pomogła.
— Nie zrobiła pani tego, prawda?
Łajewska popatrzyła na nią ze łzami w
oczach.
— Ja… byłam na niego zła. Chciał
pieniędzy, uznałam, że kłamie, by je wyłudzić! Nie uwierzyłam mu! Pokłóciliśmy
się…
Piotr Łajewski położył dłoń na ramieniu
żony i delikatnie je ścisnął. Kobieta schowała twarz w dłoniach i się
rozpłakała.
— Kilka dni po tym, jak syn dzwonił,
dostaliśmy telefon od jego kolegi. Pytał o Darka, ponieważ ten zniknął z
mieszkania. Zostawił praktycznie wszystkie swoje rzeczy, w tym telefon. Wtedy
zgłosiliśmy się na policję.
Beata popatrzyła w akta, dotyczące zaginięcia.
Według zeznań współlokatora, Wiktora Bożełko, Dariusz był ostatni raz widziany
dnia czternastego kwietnia rano. Miał iść do pracy, ale w firmie powiedziano,
że chłopak nigdy tam nie dotarł. Policja przeczesała okolicę miejsca
zamieszkania, jak i trasę, którą uczęszczał do pracy. Nie znaleziono niczego,
jakby Dariusz Łajewski był duchem.
Do
wczoraj, póki jego zwłoki jakimś cudem nie zmaterializowały się kilkanaście
kilometrów od miejsca zamieszkania, pomyślała Beata.
Przypomniała sobie rozmowę z policjantem
na miejscu zbrodni. O tym, że chłopak był już widywany na tej działce. O tym,
że nikt tego nie zgłosił. Przez cztery miesiące Dariusz Łajewski był uznany za
zaginionego, ale żył i najwyraźniej jakoś sobie radził. Mimo to nie próbował
więcej się kontaktować z rodziną. Pozwolił im żyć w kompletnej niewiedzy.
Beata zerknęła na surowy wyraz twarzy
Piotra Łajewskiego, a potem na wciąż łkającą kobietę. Zaczęła się zastanawiać,
co się musiało wydarzyć, że Dariusz odciął się od własnych rodziców. Czy to
było z ich winy, czy może próbował ich chronić?
Nie, gdyby coś im groziło, raczej by o tym
powiedzieli. Raczej.
— Co z ciałem? — zapytał niespodziewanie
Piotr Łajewski.
— To nie zależy ode mnie. Musi zostać
wykonana sekcja zwłok, ale pewnie najpóźniej w środę będzie je mógł odebrać
zakład pogrzebowy.
Mężczyzna kiwnął głową.
— To wszystko — powiedziała Beata,
zamykając teczkę. — Proszę nigdzie nie wyjeżdżać, na pewno będziemy się jeszcze
z państwem kontaktować.
Gdy Łajewscy opuścili pokój, komisarz
wyprostowała nogi, krzyżując je w kostkach, a splecione dłonie założyła za
kark.
— Co myślisz? — zapytała Tomka, który dla
odmiany stanął teraz przy oknie, skąd miał doskonały widok na zaparkowaną
srebrną mazdę. Po chwili Łajewscy pojawili się przy samochodzie. Zauważył, że
Piotr rozmawiał z kimś przez telefon.
— Wydali mi się fałszywi. Szczególnie ten
facet. Zresztą, on zawsze był kanalią.
— Słucham?
Tomek obrócił się w stronę Beaty.
— Nie poznajesz tego typka?
Szczygłowska pokręciła głową. Tomek
westchnął.
— Jest chirurgiem plastycznym i
właścicielem prywatnej kliniki w Sopocie, Eximia. Dziwię się, że o nim nie
słyszałaś. Cztery lata temu został oskarżony przez jedną z kobiet o gwałt. Ale
człowiek z takimi pieniędzmi nigdy nie pójdzie na dno. Prawnicy bardzo szybko
go wyciągnęli z tego bagna. Potem jeszcze szukano na niego haka, ale w końcu
sprawę umorzono.
Beata pokiwała głową ze zrozumieniem.
Wiele razy widziała, jak pieniądze i odpowiednie znajomości potrafią rozwiązywać
problemy. Szkoda tylko, że takie atuty w swojej kieszeni posiadali zwykle
ludzie pozbawieni kręgosłupa moralnego.
— A co z tą kobietą, która wniosła
oskarżenie?
Tomek wzruszył ramionami, znowu patrząc
przez okno. Na parkingu nie było już śladu po samochodzie.
— Nikt nie wie. Kilka dni po ogłoszeniu
wyroku, zapadła się pod ziemię.
***
Mariusz Kwiatkowski wetknął papierosa w
usta i zaczął przeszukiwać kieszenie ortalionowej kurtki. Zaklął w myślach,
przypominając sobie, że zostawił zapałki w biurze.
Nagle ktoś podsunął mu zapalniczkę pod
nos. Popatrzył z ukosa na młodego mężczyznę, z charakterystyczną blizną,
przecinającą prawy policzek. Skinął w podziękowaniu.
Zaciągnął się głęboko, a kiedy dym
przyjemnie podrażnił gardło i płuca, wypuścił go powoli.
— Szybko żeście przyjechali — zauważył,
obserwując jak drugi mężczyzna, w jeansach i zwykłym, czarnym t-shircie do nich
podchodzi. W dłoni pobrzękiwały mu kluczki samochodowe, a na nieco
pomarszczonej już twarzy widać było kilkudniowy zarost.
Podkomisarz Jakub Małecki przywitał się z
Kwiatkowskim krótkim uściskiem dłoni.
— Powiedziałeś, że to pilne, szefie, więc
jesteśmy. Znaleźli Norberta? — zapytał młodszy mężczyzna, aspirant Paweł
Jarząbek.
Mariusz westchnął głęboko, ponownie
skupiając wzrok na stawie przed nimi. Deszcz przestał padać jakieś dwie godziny
wcześniej i chociaż zbliżała się już osiemnasta, to słońce postanowiło ich na
koniec dnia uraczyć odrobiną ciepła. Na gładkiej tafli wody, migoczącej w
świetle, co rusz pojawiały się głowy czterech nurków z ekipy Państwowej Straży
Pożarnej, którzy zawzięcie przeczesywali dno zbiornika retencyjnego. Robili to
już od dwóch godzin, metr po metrze. Aktualnie znajdowali się w centralnej
części zbiornika, blisko jednej z wysp lęgowych dla ptaków.
Piąty członek ekipy stał przy brzegu i
poprzez bezprzewodową stację utrzymywał łączność z kolegami.
— Na razie nie.
— Oby tak zostało — stwierdził Jakub.
Odpowiedziało mu milczenie.
— W samochodzie coś znaleźli? — zaciekawił
się Paweł.
Mariusz strzepnął nadmiar popiołu z
papierosa i znów go wetknął między wargi.
— Sporo krwi na siedzeniu kierowcy. W
stacyjce kluczyki, a na siedzeniu pasażera broń. P99. Należała do Norberta.
Brakuje w niej jednego naboju.
— Chyba nie myślisz, że…? — zaczął Kuba,
patrząc niepewnie w kierunku samochodu. Mariusz podążył jego śladem. Po
technikach kryminalistycznych nie było już śladu. Chociaż Kwiatkowski domyślał
się, że jeśli nurkowie coś znajdą, to technicy jeszcze tu wrócą.
Przy samochodzie stał teraz prokurator,
Franek Starzec. Był to facet, którego niechlubnie przezywano Zjawa. Wszystko za sprawą metra
dziewięćdziesięciu wzrostu, szkieletowej postury i ziemistej cery. Dodać do
tego duże, wyłupiaste oczy o jasnym kolorze i koleś budził dosyć mieszane
odczucia przy pierwszym spotkaniu. A jak się go lepiej poznało, to wcale nie
zyskiwał w oczach.
Z posępną miną rozmawiał właśnie z kimś
przez telefon, gestykulując przy tym wolną ręką.
— Nie ma mowy — powiedział Kwiatkowski,
odwracając wzrok z powrotem na wodę. — Rozbryzg krwi się nie zgadza. Zaplamiona
jest kierownica i przednia szyba samochodu. Nawet gdyby ktoś jakimś cudem
strzelił do tyłu, to tej krwi nie byłoby tak dużo — wyjaśnił, przypominając
sobie wnętrze toyoty. Skojarzyło mu się z miejscem rzezi.
— Może Norbert postrzelił napastnika? —
zasugerował Paweł, drapiąc się w skroń.
— Jeśli tak, to nie w samochodzie —
sparował Kwiatkowski. — Krew znajduje się tylko na siedzeniu kierowcy.
— Szlag by to — mruknął Jakub.
Mariusz rzucił niedopałek na mokrą trawę i
zaczął się rozglądać po okolicy.
Zbiornik retencyjny został oddany do
użytku zaledwie rok wcześniej i naczelnik musiał przyznać, że robił wrażenie.
Był wielki, ktoś mu kiedyś powiedział, że okrążenie go oznaczało przejście
dobrego kilometra. Ponoć był też dobrym miejscem dla wędkarzy, ale Kwiatkowski
się tym sportem kompletnie nie interesował. Większą część zbiornika od świata
oddzielały połacie gęsto rosnących drzew.
Była godzina, kiedy ludzie dosyć tłumnie
tutaj uczęszczali na spacery, bądź na bieganie z psem na smyczy. Teraz jednak
pogoda zrobiła swoje i mało kto się tu kręcił. Dla nich to dobrze, nie musieli
się martwić natrętami. Ci, którzy przyszli na spacer, krążyli po drugiej
stronie zbiornika, z dala od miejsca ich pracy.
Nagle usłyszeli ciche trzeszczenie w
stacji. Członek ekipy wziął szybko mikrofon.
— Macie coś? — zapytał. Na jego twarzy
malowało się pełne skupienie.
Kwiatkowski podszedł do szczupłego
mężczyzny, a za nim podążyli policjanci. Otoczyli stację, wyczekując w napięciu
odpowiedzi.
Przez chwilę nic się nie działo, panowała
głucha cisza. W końcu w odbiorniku znowu usłyszeli trzeszczenie, a następnie
nieco zniekształcony głos nurka:
— Znaleźliśmy ciało.
Rozdział po korekcie. Następny pojawi się w pierwszej połowie kwietnia. :)Jak wrażenia? Muszę przyznać, że z tym rozdziałem miałam trochę problem, ale jakoś przez to przebrnęłam. ;)
Chyba jeszcze bardziej niż końcówka zaniepokoiło mnie zachowanie ojca chłopaka, bo tego się nie spodziewałam, a jest ono naprawdę niepokojące, jakieś takie... nie tylko nienaturalne, ale jakby skrywające coś mrocznego..i nie chodzi jedynie o proces
OdpowiedzUsuńTa rodzina ma swoje tajemnice. ;)
UsuńDzięki za komentarz!
Oj tak, bardzo ciekawi mnie, jakie tajemnice skrywa rodzina ofiary. Bogaty tatusiek oskarżony o gwałt? Liczę, że jeszcze powrócisz do tego wątku ;)
OdpowiedzUsuńNo i ta końcówka... to niestety nie wygląda dobrze :/
Nie po to wspomniałam o tym wątku, żeby do niego nie wracać. :D
UsuńDziękuję za komentarz! :)
Dobrze, że powiadomiłaś mnie o nowym rozdziale. Ostatnio jestem tak zakręcona, że nie zauważyłam go 🙈
OdpowiedzUsuńAni trochę nie widać, że rozdział jest bez korekty. Jak zwykle bardzo dobrze się czytało :)
Podoba mi się, jak opisujesz bohaterów. Doskonale mogłam wyobrazić sobie rodziców ofiary. A opis Zjawy: króciutki, ale treściwy :D
Zastanawiam się, czy ojciec Dariusza jest psychopatą lub kimś takim. Naprawdę szokuje mnie, że nic nie poczuł na wieść o śmierci syna. Chyba że naprawdę go nienawidził lub jest tutaj jakaś grubsza afera.
Naprawdę jestem teraz zaciekawiona. Dlaczego Dariusz się ukrywał? Co przydarzyło się Norbertowi?
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
Pozdrawiam!
academie-mirandel.blogspot.com
E tam, rozdział nie jest idealny, ale dziękuję za miłe słowa. :)
UsuńCieszę się, że kreacje bohaterów są dla ciebie obrazowe i rozdział obudził w tobie ciekawość.
Pozdrawiam cię cieplutko!
Rodzice Daniela zachowują się naprawdę dziwnie. Nie sądziłam, że śmierć syna spłynie po nich jak po kaczce :( To bardzo przykre :(
OdpowiedzUsuńI zaskoczyło mnie, że Beata nie pokazała Łajewskim ciała ich syna w prosektorium - może wtedy bardziej by się przejęli?
A końcówka daje do zastanowienia. Czy aby w rzece pływało ciało Norberta? A może policjant był świadkiem, jak ktoś wrzuca ciało do rzeki, a jego samego porwali? Tylko po co mieliby tamci ryzykować? Och, nie wiem, nie wiem... Mam nadzieję, że niebawem rozwiejesz moje wątpliwości... :)
Pozdrawiam serdecznie :*
*poprawka... miałam na myśli rodzice Dariusza... nie wiem, skąd mi się ten Daniel wziął ;p
UsuńBardzo mnie zaskoczyła reakcja rodziców. Fajnie jak wcześniej emocje Beaty sugerowały - zreszta, zrozumiale -że bedzie zupełnie inaczej. Jest jej xle z ty, że musi przekazać rodzicom taką okropną wiadomość, pewnie zazwyczaj w ramach reakcji dostaje płacz, rozpacz i w ogóle, a tu takie cos. No bo pamietam z prologu, że chłopak nie rozstał się z matką w najlepszych stosunkach, ale żeby tak zareagowali?
OdpowiedzUsuńOjciec to w ogóle straszny, matka przynajmniej sprawiala wrażenie jakby chociaż minimalnie ją to obchodziło, a on? W ogóle do ludzi nie ma chyba szacunku żadnego, bo możliwość, że to jednak ktoś inny zginął podsumowuje "inny gówniarz". Nawet Beatę traktuje z góry i jest nieprzyjemny.
Rzeczywiście, widać ze rodzinka ma sporo za uszami. Bogaty chirurg, oskarżony o gwałt, ofiara znika... hmm. Muszę sie powstrzymać przed snuciem teorii, bo na razie wszystkie są z dupy :D
Ciało, czyje ciało?! ;c Wszystko na razie wskazuje na to, ze Norberta, ale mam ogromna nadzieję, że i tutaj czyms nas zaskoczysz.
Idę do czwartego, zeby sie dowiedzieć :D
Nie wierzę, że znaleźli Norberta, po prostu nie wierzę! Na bank to ciało kogoś innego...
OdpowiedzUsuńRodzice Darka naprawdę nie wzbudzili mojej sympatii. Rozumiem dużo, jednakże swoje dziecko się kocha, jakie by nie było. Takie zachowanie na prawdę dużo mówi o człowieku. I już zaczynam myśleć, kombinować, czy czasem sprawa kobiety z Eximii nie ma czegoś wspólnego ze śmiercią Darka. Czyżby zemsta? Jednak chyba ślepy traf, ale mam nadzieję, że Beatka i Tomaszek to sprawdzą :D Zaginięcie kobiety również (podejrzewam, że kobita po prostu dostała kasę by siedziała cicho i wyniosła się daleko stąd, ale zaśmieję się, jeśli się okaże, że to właśnie jej ciało znaleziono w stawie xD).
Naprawdę bardzo dobry rozdział ;) Cieszę się, że to nie ostatni, który mam do nadrobienia :D