1/29/2018

Rozdział 1

Beatę Szczygłowską obudziły krzyki mew, które były tak głośne, jakby te wielkie ptaszyska znajdowały się z nią w pokoju. Otworzyła oczy i przez chwilę wodziła wzrokiem po białym suficie, zastanawiając się, czemu czuje się tak obolała. Kiedy w końcu przypomniała sobie o wczorajszym wieczornym treningu na siłowni, przeklęła własną głupotę.
Przesunęła dłonią po czole i od razu poczuła ból w ramieniu. Jęknęła, opuściła bezradnie rękę. Ostrożnie przekręciła się na prawy bok, a wszystkie mięśnie pleców wyraźnie zaprotestowały. Zignorowała to i wyciągnęła dłoń po telefon leżący na nocnym stoliku.
Zbliżała się dziewiąta rano. Beata z ulgą pomyślała, że dziś ma wolne i może spędzić dzień w łóżku. Położyła się znowu na plecach, kiedy jedna z mew wylądowała nieporadnie na parapecie. Beata popatrzyła na nią z niechęcią. Mewa w tym czasie zaczęła dziobem uderzać o szybę, robiąc brudne ślady. Beacie zwykle to przeszkadzało i szybko przeganiała intruzów, ale dziś nie miała nawet siły, żeby rzucić w okno poduszką.
Leżała jeszcze kilka długich minut, nim uznała, że przydałby się jej jednak odświeżający prysznic. Po treningu, który zaserwował jej Tomek, ledwo doszła do domu. Jakimś cudem zdołała się przebrać w piżamę, ale o prysznicu już nie było mowy. Jak się położyła na łóżku, tak od razu zasnęła.
Nigdy więcej, myślała, krzywiąc się przy każdym możliwym ruchu, kiedy szła do łazienki. Wydawało jej się, że kondycję ma nie najgorszą, Tomek jednak szybko pokazał, w jak dużym błędzie była. Nogi bolały najmniej tylko dlatego, że dwa razy w tygodniu uprawiała poranny jogging, ale palił ją każdy mięsień brzucha i pleców. Miała wrażenie, że bolały nawet palce u dłoni.
Poczuła przyjemną ulgę, kiedy na przepocone ciało spadł chłodny strumień. Stała pod prysznicem tak długo, dopóki mocniej nie zaczęło ją ssać w żołądku. To Beacie przypomniało, że nie jadła wczoraj kolacji.
Czysta i w lepszym nastroju przeszła do pokoju z aneksem kuchennym. Od kilku dni przymierzała się do zrobienia zakupów, ale ciągle było jej nie po drodze do sklepu. Na szczęście ostał się dżem porzeczkowy, masło i chleb. To musiało wystarczyć. Beata nastawiła wodę w czajniku, do białego kubka wsypała łyżkę kawy i dwie cukru, po czym zabrała się za przygotowywanie kanapek.
Kiedy siadała przy owalnym stole, znowu odezwały się mięśnie pleców. Odetchnęła głęboko, wzięła kubek z przyjemnie pachnącą kawą i spojrzała przez okno. Był lipiec, ale pogoda nie rozpieszczała mieszkańców Gdańska. Wczoraj cały dzień lało, dziś niebo przysłoniły ciemne chmury, a gałęzie klonów i wierzb smagał dość silny wiatr. Typowe polskie lato nad Bałtykiem.
Beata właśnie jadła drugą kromkę, w głowie obmyślając listę zakupów, kiedy z sypialni dobiegł ją dźwięk komórki. Najchętniej zignorowałaby to, ale instynktownie już przeczuwała, kto i dlaczego do niej dzwonił. Niechętnie poszła do pokoju.
Wiedząc, że wszelkie plany, które miała, mogła wywalić do kosza, popatrzyła na wyświetlacz i odebrała, w drugiej dłoni wciąż trzymając niedojedzoną kanapkę.
— Dajesz. Co tym razem się urodziło?

***

Beata dojechała na miejsce prawie godzinę później. Ogródki działkowe znajdowały się daleko poza centrum miasta i bliżej od nich było do Martwej Wisły niż jakieś większej cywilizacji. Kiedy jechała pustą drogą przecinającą szerokie pola, z nieba lunął deszcz, a pochmurny dzień w ułamku sekundy przeistoczył się w ciemną noc. W pewnym momencie Beata zaczęła się obawiać, że może nie zauważyć skrętu na teren ogródków, ale w tle dostrzegła niebieskie stroboskopowe światła jednego z radiowozów. Zwolniła i powoli skręciła w lewo, a samochód zabujał się na nierównej, żwirowej nawierzchni. Przejechała przez bramę wjazdową i pokonała prosty odcinek, aż do skrzyżowania dróg. Wyłączyła silnik. Wokół panował półmrok, a drzewa rosnące wysoko nad nią potęgowały tylko wrażenie izolacji od świata. Beatę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Otworzyła drzwi.
— Kurwa — przeklęła pod nosem, kiedy lewą nogą weszła prosto w kałużę. Poczuła, jak nieprzyjemnie chłodna woda dosięgła jej stopy przez materiał adidasa.
Wściekła zatrzasnęła drzwi i odwróciła się zamaszyście, od razu na kogoś wpadając. Silne dłonie zacisnęły się na jej ramionach.
— Ktoś tu chyba źle zaczął swój dzień — stwierdził Tomasz Kruk. Miał na sobie lekką, ortalionową kurtkę, która chociaż po części chroniła przed przemoknięciem. Beata uśmiechnęła się ponuro. Jej musiała wystarczyć skórzana, czarna ramoneska.
Poza nimi przed ogrodzoną działką znajdowała się karetka, przy której kręciło się dwóch pomarańczowych i radiowóz należący do nieszczęśników, którzy odebrali zgłoszenie. Jeden z nich stał nieopodal i palił papierosa, kompletnie nie przejmując się deszczem. Drugiego Beata nigdzie nie widziała.
— Kto nas zawiadomił? — zapytała.
— Właścicielka działki po drugiej stronie. — Tomek wskazał na drogę, która przecinała skrzyżowania i biegła dalej, znikając w mroku. — Była na spacerze z psem, a ten zerwał się i tam pognał. Historia jakich wiele — podsumował cierpko.
— Powiedziała coś więcej? Zna ofiarę? — zapytała Beata, zerkając na karetkę. Drzwi były jednak zamknięte, nic nie dostrzegła.
— Niestety nie. Dostała rolkę dożylnie i tyle było z nią kontaktu.
Beata skinęła ze zrozumieniem. Na żwirową drogę skręcił karawan i zatrzymał się blisko nich. Szyba po stronie pasażera opuściła się wolno i Beata spojrzała w ciemne oczy jednemu z mężczyzn, ubranemu w czarną bluzę, spod której widziała koszulkę w tym samym kolorze.
Pokazała mu odznakę.
— Jeszcze panowie poczekają.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, jakby spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń, wskazał na coś głową swojemu koledze i szyba zaczęła się zasuwać.
— Chodźmy — zaproponował Tomek. — Technicy już tam myszkują, Krzychu jara się zwłokami, a Jabłońska wygląda, jakby miała zaraz kogoś zastrzelić.
Beacie nie spodobało się, że usłyszała nazwisko Jabłońskiej. Współpraca nią zawsze była ciężką i stresującą przeprawą. Ta kobieta potrafiła zrobić z igły widły i mało kiedy słuchała rzeczowych wyjaśnień. Wyniki. Wyniki. Jeszcze raz wyniki. To słowo idealnie określało Aleksandrę Wilec-Jabłońską.
Furtka była przerdzewiała i trzymała się wyłącznie na górnym zawiasie. Beata zobaczyła, że wisiał też na niej dość gruby, całkiem nowy łańcuch i solidna kłódka. Cały teren działki był jednym wielkim bałaganem. Wysoka trawa dawała świadectwo, że od dawna nikt już nie dbał o to miejsce, a odchodząca biała emalia od ścian drewnianego domku przypominała łuszczącą się skórę. Idąc wąskim chodnikiem, Beata dostrzegła starą ławkę z wyłamanymi deskami i przewróconą zardzewiałą beczkę.
Przed budynkiem stała Aleksandra, chowając się pod czarnym parasolem i paląc papierosa. Miała na sobie czarny trencz, który sięgał kolan. Kiedy podeszli, obrzuciła Beatę mało przyjaznym spojrzeniem. Dopaliła papierosa w dwóch pociągnięciach i wtedy najwyraźniej zdała sobie sprawę, że nie jest pewna, co z nim zrobić, bo zaczęła się rozglądać. W końcu rzuciła go na popękany chodnik i przydeptała butem na obcasie. Beata nie skomentowała tego. Pomyślała za to, że czerń idealnie pasowała do Jabłońskiej, bo podkreślała jej wiecznie ponury humor.
— Zapraszam do środka — powiedziała prokurator, zamknęła parasol i weszła na ganek.
Dach w tym miejscu przeciekał i na betonowym podeście była jedna wielka kałuża. Beata zdążyła już zmoknąć, ale i tak nie chciała mieć powodzi w drugim bucie, dlatego zgrabnie ją ominęła.
Chociaż z zewnątrz parterowy budynek wyglądał na zrujnowany, w środku miał się nieco lepiej. Oświetlenie już dawno nie działało, dlatego technicy poustawiali wcześniej lampy z mocnym białym światłem. Domek składał się z dwóch oddzielnych pomieszczeń. Kiedy wszyscy weszli, od razu znaleźli się w pokoju z małym kuchennym aneksem pod ścianą. Środkową część zajmowały wysłużona kanapa z czerwonym obiciem i fotel, oraz niski, obdrapany stolik kawowy, na którym leżały gazety. Kręciło się trzech techników, którzy skończyli fotografować przestrzeń i zabrali się do znacznie ciekawszej roboty — szukania śladów.
Beata podeszła do aneksu. Przez zakratowane okno miała wyraźny widok na wysoką trawę i wychodek stojący pod jabłonią. Spojrzała na drewniany blat. Spodziewała się zobaczyć kurz, jednak płyta i kuchenka były czyste. Beata rozejrzała się. Na ścianach dostrzegła ślady po grzybie — było widać, że ktoś z nim walczył. 
Przeszła do drugiego pokoju. Pomieszczenie było nieduże, ale wystarczające na sypialnię dla jednej osoby. Kobieta zerknęła przelotnie na technika, który ściągał ślady z klamki okna, i skupiła się na denacie. Ciało leżało na łóżku, w centralnej części pokoju. Krzysztof Trys, lekarz, który dokonywał pierwszych wstępnych oględzin, stał nad zwłokami w milczeniu, dokładnie je obserwując. W końcu podniósł wzrok, a na jego twarzy, pooranej już zmarszczkami, pojawił się szelmowski uśmiech.
— Skoro są wszyscy, to pozwolę sobie zacząć. Otóż…
— Poproszę krótko i zwięźle. Same konkrety — wtargnęła mu w słowo Jabłońska. — Nie mamy całego dnia — dodała, widząc jego zaskoczoną minę.
Trys jakby się zastanawiał, czy powinien zareagować na bezczelny ton prokurator, w końcu jednak odchrząknął i skupił całą uwagę na denacie. Beata przeszła do przodu, stając po drugiej stronie jednoosobowego łóżka. Kiedy spojrzała na twarz ofiary, poczuła niemiły skurcz żołądka. Przed nią leżał młody chłopak z szeroko otwartymi oczami, w których kryło się przerażenie. Zacisnęła dłonie na ramionach.
— Skoro mają być konkrety — podjął lekarz, a w jego głosie nie było już przyjaznej nuty. Trys trzymał patyczek higieniczny, który skierował w stronę rany: — Na sto procent mogę powiedzieć, że przyczyną śmierci jest strzał w głowę, oddany z bliskiej odległości. Przy ranie wlotowej widać wyraźny rąbek osmalenia, a także drobiny niespalonego prochu. Pocisk przebił się na wylot.
Beata popatrzyła na dziurę w czole, a potem przeniosła wzrok na rozbryzganą krew na kremowej ścianie, obok łóżka. Dostrzegła w niej niewielkie wgniecenie.
Ofiara leżała na wznak na materacu, więc jeśli po śmierci nie miała nadnaturalnych zdolności do ruchu, to oznaczało, że morderca musiał sam położyć tam zwłoki.
— Na nadgarstkach widać ślady po krępowaniu. — Krzysztof podniósł lewą rękę ofiary i nieco odsunął materiał szarej bluzy, pokazując wyraźne zaczerwienienia skóry.
— Wiadomo, czego użyto? — zaciekawił się Tomek, stojąc najbliżej wejścia. Był najwyższy z nich, więc i tak wszystko doskonale widział.
— Stawiałbym na trytki.
— Czas zgonu? — dodała nerwowo Jabłońska, wyprostowana niczym struna. Na jej twarzy malowała się wyraźna odraza.
Beata najchętniej wypchnęłaby tę nadętą urzędniczkę z powrotem na dwór. Nie tyko Krzysztofowi działała na nerwy.
Trys podwinął powoli bluzę denata, odsłaniając część płaskiego brzucha i sine plamy, które wyglądały, jakby ktoś chłopaka przed śmiercią dotkliwie pobił. Przez chwilę im się przyglądał w milczeniu, po czym zsunął bluzę z powrotem.
— Nastąpiło już stężenie pośmiertne, a na podstawie temperatury ciała i rozkładu plam mogę powiedzieć, że zgon nastąpił między dziesięcioma a dwunastoma godzinami temu — wyjaśnił, starając się zachować spokój.
— Nie jest pan w stanie określić tego dokładniej?
Krzysztof popatrzył na Aleksandrę z nieukrywaną niechęcią.
— Proszę mi wybaczyć, że nie jestem czarodziejem — sapnął. — Więcej szczegółowych informacji dostaniecie po sekcji — dodał i ściągnął lateksowe rękawiczki, dając tym samym wszystkim do rozumienia, że zakończył pracę. — Można będzie zabierać biedaka.
Pokój zaczął pustoszeć. Krzysztof bardzo szybko posprzątał swój sprzęt, który schował do niewielkiej walizki i na pożegnanie skinął głową w stronę Beaty i Tomka, zaś Jabłońskiej nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Kiedy pojawili się panowie, by zabrać ciało, Beata zwróciła uwagę, że nawet się nie wzdrygnęli na widok zwłok. Bez skrzywienia zaczęli pakować je do czarnego worka. Zaraz po ich wyjściu pokój opuścił też technik.
Beata rozejrzała się dokładnie po pokoju. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że na komodzie stojącej pod ścianą leży otwarta książka, oznaczona numerkiem. Kiedy podeszła, na beżowym dywanie zobaczyła ślady krwi i buty, przy których też stał numerek.
Zerknęła na książkę. Na białych kartkach również widniały małe kropelki zaschniętej krwi.
— Co w ogóle wiemy o ofierze? — zapytała, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
Aleksandra, która sprawdzała coś na telefonie, odparła lakonicznie, nie odrywając wzroku od ekranu:
— W zasadzie to nic.
Beata nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
— Wysłaliśmy na spytki jednego z naszych, żeby się czegoś dowiedział — wyjaśnił Tomek. To tłumaczyło, czemu na dworze Beata widziała tylko jednego policjanta. — Denat nie miał przy sobie żadnych dokumentów ani kluczy. W domu nie ma też żadnych jego osobistych rzeczy.
Aleksandra schowała telefon do kieszeni i wbiła wzrok w Beatę. Na twarzy prokurator malowała się mieszanina zmęczenia i irytacji.
— Generalnie na tę chwilę mamy trupa bez tożsamości — stwierdziła szorstko. — Technicy będą się tu jeszcze trochę kręcić, ale ja nie zamierzam marnować więcej czasu. Za godzinę mam rozprawę w sądzie. Jeszcze dziś się do was odezwę.
Aleksandra Jabłońska poprawiła blond kosmyki opadające na oczy, obróciła się na pięcie i wyszła.
Beata odetchnęła z ulgą, jakby powietrze zostało nagle oczyszczone z trujących toksyn.
— Nie cierpię baby — mruknęła, spoglądając przez okno na znikającą powoli sylwetkę kobiety, przesłoniętą częściowo parasolem.
Tomek rozglądał się po pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
— Nim przyjechałaś, technicy przeszukali dom, ale nigdzie nie znaleźli naboju czy łuski po nim.
— Musiał je zabrać. Chciał zostawić po sobie jak najmniej śladów, tylko nie bardzo mu wyszło — skonstatowała Beata, nie odchodząc od okna. — Jest szansa, że się czegoś zaraz dowiemy.
Do ich uszu dotarły ciężkie kroki na ganku, a chwilę później w pokoju zawitał przemoczony młody, ale postawny policjant. Twarz miał owalną z niewielkim zarostem, a na skórze widać było blizny potrądzikowe.
Szybko otaksował pomieszczenie zmęczonym spojrzeniem, po czym zawiesił wzrok na Beacie.
Z wewnętrznej kieszeni ortalionowej, policyjnej kurki wyciągnął notatnik.
— Przepytałem kilku najbliższych sąsiadów. O dziwo, wszyscy znają właściciela, jest nim emerytowany żołnierz, Mariusz Korec. Niestety zmarły od pięciu lat. Działka przeszła na jego córkę, ostatni raz widzianą w zeszłym roku. Poza tym… — Chłopak przerzucił kartkę i zmrużył oczy, nie mogąc rozczytać własnego pisma. —… A! Jedna rodzina powiedziała, że od jakiegoś czasu na tej działce pojawiał się młody chłopak.
— Nie zgłaszali tego? — zdziwił się Tomek.
Funkcjonariusz wzruszył ramionami.
— Uznali, że nie warto. Powiedzieli, że sprawiał wrażenie bezdomnego, więc go nie wyganiali. Poza tym ponoć nie robił kłopotów i widzieli go trzy, może cztery razy.
Bezdomny. Beata pomyślała o brudnej bluzie chłopaka i znoszonych spodniach. Cofnęła się i zerknęła na jego buty. Były to adidasy, które czasy świetności dawno miały za sobą.
— Znają jego imię? — podpytał Kruk.
Policjant pokręcił głową.
— Ani razu z nim nie rozmawiali. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, kim był.
Beata westchnęła. Zapowiadał się długi dzień żmudnej pracy. Popatrzyła na Tomka. Na jego twarzy widziała prawdziwą niechęć.
Kobieta spisała dane rodzin, z którymi rozmawiał policjant, i podziękowała za pomoc.
— Czemu, kurwa, chociaż jedno morderstwo nie może być banalnie proste, co? — jęknął Tomek, pocierając oczy.
Beata dopiero teraz zwróciła uwagę na jego prawą, zabandażowaną rękę. Jednak zdusiła w sobie dociekliwość.
Popatrzyła na kartkę z numerami telefonów. Widmo spędzenia sobotniego dnia w biurze wysysało z niej resztki jakichkolwiek chęci. Niestety, nie było rady. Musiała wziąć się w garść, bo czekało ich cholernie długie popołudnie. Potrzebowała do tego dobrej, mocnej kawy. Bez niej dalszy dzień nie miał sensu.
Poklepała Tomka po plecach i uśmiechnęła się.
— Co powiesz najpierw na krótki wypad do Prasówki, nim ugrzęźniemy na komendzie?

9 komentarzy:

  1. No i mamy początek sprawy! Dużo szczegółowych opisów z miejsca zbrodni - podoba mi się. Ogródki działkowe to niby taki oklepany motyw, często spotykany w serialach typu W11 XD Ale mnie to absolutnie nie przeszkadza! Liczy się sama sprawa i to, jak będzie poprowadzone śledztwo. O nim na razie wiele powiedzieć nie mogę, ale zapowiada się dobrze. Czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak, śledztwo będzie szło zupełnie inaczej niż wcześniej. :D Cóż, w Gdańsku jest masa ogródków działkowych. :D Powiem nawet, że dla mnie za dużo. xD

      Usuń
  2. "Beata z ulgą pomyślała, że dziś ma wolne i może spędzić dzień w łóżku." - najlepsze wieści ever, I feel you, girl :D
    Chyba czytam ostatnio za dzo kryminałów, bo za bardzo zawieszam sie na szczegółach, zastanawiajas się, na co mogą sie przydać później xd a to chyba jeszcze za szybko na tworzenie teori :D
    Dużo informacji przy ogledzinach, fajnie. Nie lubię Jabłońskiej i rozumiem niechęć Krzysztofa :D
    Ogólnie fajnie się zapowiada i cały czas się cos dzieje, nie ma ścian tekstu, jest tak jakoś dynamicznie. Nie wiem czy to dobre słowo. Ogólnei juz podoba mi się Beata i Krzysztof, choc nie wiem, czy póxnie bedzie miał jakąś większą rolę :D
    Staram sie też nei mieszać tych obecnych z ich poprzednimi wersjami, bo nie wiem ile zmeniłaś. Ale przez te zmiany wziąć jest ciekawie, niezależnie od tego ile razy czytam pierwszy rozdział :D
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i życzę Weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ten fragment napisałam chyba z myślą o sobie i o tym, jak bardzo potrzebuję dnia wolnego. XD
      Bardo dobrze, że starasz się wyłapywać szczegóły, może potem będziesz w sanie rozgryźć zagadkę ni podam wyjaśnienie? :D
      Jabłońskiej nikt chyba nie polubi, babka lubi się rządzić.
      Właśnie dynamika to był mój spory problem, dlatego staram się wraz z pomocą Skoi to jakoś zmienić, naprawić. ;)
      To już ostatni raz jak czytasz pierwszy rozdział. Jak teraz mi nie wyjdzie to... trudno. :P

      Usuń
  3. Dobry rozdział, dobry technicznie, ciekawy. Szkoda, ze Basia nie mogła sobie odpocząć w te sobotę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym chciała odpocząć, tak jak Basia. :D Ale nie ma, dziś piąty dzień do roboty. xD
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  4. Bardzo dobrze się to czyta, płynnie. Jak powiedziała wcześniej Condawiramurs - jest dobrze technicznie. Najbardziej chyba jednak podobała mi się atmosfera i opisy. Zwlekanie się z łóżka Beaty brzmi boleśnie prawdziwie. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej i jestem, aby nadrobić.
    Beata to bardzo dokładna osoba. Taki niemal ideał, dla którego liczą się konkrety. Potrafi dobrze wczuć się w swoją pracę i naprawdę jest świetna w swym fachu.
    Spodobał mi się fragment, gdzie omawiano w jaki sposób zmarł zamordowany. Po prostu uwielbiam czytać takie opisy w rozdziałach. Więc nie gniewaj się, że tylko o tym fragmencie poruszyłam w komentarzu.
    Jestem ciekawa dalszych postepowań w sprawie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bezdomny chłopak był w tym domku zaledwie trzy, cztery razy? To chyba magiczne blaty tam były, skoro nie miały ani grama kurzu. Chyba, że chłopak przychodził tam posprzątać. Albo morderca w ten sposób chciał zatrzeć ślady, co chyba nie do końca byłoby mądrym posunięciem.
    Rozdział bardzo przyjemny - także uważam, że dobry technicznie, interesujący. Opisane przez ciebie postacie także są ciekawe. Tylko chyba naprawdę mewy dały ci nie raz w kość, skoro tak wrednie je przedstawiasz xD. Ach, wiadomo że "chłopak" nie powie się o dziadku, jednak zabrakło mi oględne podanie wieku denata, chociażby przez Krzysztofa :P

    OdpowiedzUsuń