Beatę Szczygłowską obudziły krzyki mew,
które były tak głośne, jakby te wielkie ptaszyska znajdowały się z nią w
pokoju. Otworzyła oczy i przez chwilę wodziła wzrokiem po białym
suficie, zastanawiając się, czemu czuje się tak obolała. Kiedy w końcu
przypomniała sobie o wczorajszym wieczornym treningu na siłowni, przeklęła
własną głupotę.
Przesunęła dłonią po czole i od razu
poczuła ból w ramieniu. Jęknęła, opuściła bezradnie rękę. Ostrożnie
przekręciła się na prawy bok, a wszystkie mięśnie pleców wyraźnie
zaprotestowały. Zignorowała to i wyciągnęła dłoń po telefon leżący na
nocnym stoliku.
Zbliżała się dziewiąta rano. Beata z ulgą
pomyślała, że dziś ma wolne i może spędzić dzień w łóżku. Położyła się znowu na
plecach, kiedy jedna z mew wylądowała nieporadnie na parapecie. Beata
popatrzyła na nią z niechęcią. Mewa w tym czasie zaczęła dziobem uderzać o
szybę, robiąc brudne ślady. Beacie zwykle to przeszkadzało i szybko przeganiała
intruzów, ale dziś nie miała nawet siły, żeby rzucić w okno poduszką.
Leżała jeszcze kilka długich minut, nim
uznała, że przydałby się jej jednak odświeżający prysznic. Po treningu, który
zaserwował jej Tomek, ledwo doszła do domu. Jakimś cudem zdołała się przebrać w
piżamę, ale o prysznicu już nie było mowy. Jak się położyła na łóżku, tak od
razu zasnęła.
Nigdy więcej, myślała, krzywiąc się
przy każdym możliwym ruchu, kiedy szła do łazienki. Wydawało jej się, że
kondycję ma nie najgorszą, Tomek jednak szybko pokazał, w jak dużym błędzie
była. Nogi bolały najmniej tylko dlatego, że dwa razy w tygodniu uprawiała
poranny jogging, ale palił ją każdy mięsień brzucha i pleców. Miała wrażenie,
że bolały nawet palce u dłoni.
Poczuła przyjemną ulgę, kiedy na
przepocone ciało spadł chłodny strumień. Stała pod prysznicem tak długo, dopóki
mocniej nie zaczęło ją ssać w żołądku. To Beacie przypomniało, że nie
jadła wczoraj kolacji.
Czysta i w lepszym nastroju przeszła do
pokoju z aneksem kuchennym. Od kilku dni przymierzała się do zrobienia zakupów,
ale ciągle było jej nie po drodze do sklepu. Na szczęście ostał się dżem
porzeczkowy, masło i chleb. To musiało wystarczyć. Beata nastawiła wodę w
czajniku, do białego kubka wsypała łyżkę kawy i dwie cukru, po czym zabrała się
za przygotowywanie kanapek.
Kiedy siadała przy owalnym stole, znowu
odezwały się mięśnie pleców. Odetchnęła głęboko, wzięła kubek z przyjemnie
pachnącą kawą i spojrzała przez okno. Był lipiec, ale pogoda nie rozpieszczała
mieszkańców Gdańska. Wczoraj cały dzień lało, dziś niebo przysłoniły ciemne
chmury, a gałęzie klonów i wierzb smagał dość silny wiatr. Typowe polskie lato
nad Bałtykiem.
Beata właśnie jadła drugą kromkę, w głowie
obmyślając listę zakupów, kiedy z sypialni dobiegł ją dźwięk komórki.
Najchętniej zignorowałaby to, ale instynktownie już przeczuwała, kto i dlaczego
do niej dzwonił. Niechętnie poszła do pokoju.
Wiedząc, że wszelkie plany, które miała,
mogła wywalić do kosza, popatrzyła na wyświetlacz i odebrała, w drugiej dłoni
wciąż trzymając niedojedzoną kanapkę.
— Dajesz. Co tym razem się urodziło?
***
Beata dojechała na miejsce prawie godzinę
później. Ogródki działkowe znajdowały się daleko poza centrum miasta i bliżej
od nich było do Martwej Wisły niż jakieś większej cywilizacji. Kiedy jechała
pustą drogą przecinającą szerokie pola, z nieba lunął deszcz, a pochmurny dzień
w ułamku sekundy przeistoczył się w ciemną noc. W pewnym momencie Beata zaczęła
się obawiać, że może nie zauważyć skrętu na teren ogródków, ale w tle dostrzegła
niebieskie stroboskopowe światła jednego z radiowozów. Zwolniła i powoli
skręciła w lewo, a samochód zabujał się na nierównej, żwirowej nawierzchni. Przejechała przez bramę wjazdową i pokonała prosty odcinek, aż do skrzyżowania dróg. Wyłączyła silnik. Wokół
panował półmrok, a drzewa rosnące wysoko nad nią potęgowały tylko wrażenie
izolacji od świata. Beatę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Otworzyła drzwi.
— Kurwa — przeklęła pod nosem, kiedy lewą
nogą weszła prosto w kałużę. Poczuła, jak nieprzyjemnie chłodna woda dosięgła
jej stopy przez materiał adidasa.
Wściekła zatrzasnęła drzwi i odwróciła się
zamaszyście, od razu na kogoś wpadając. Silne dłonie zacisnęły się na jej
ramionach.
— Ktoś tu chyba źle zaczął swój dzień —
stwierdził Tomasz Kruk. Miał na sobie lekką, ortalionową kurtkę, która chociaż
po części chroniła przed przemoknięciem. Beata uśmiechnęła się ponuro. Jej
musiała wystarczyć skórzana, czarna ramoneska.
Poza nimi przed ogrodzoną działką
znajdowała się karetka, przy której kręciło się dwóch pomarańczowych i radiowóz
należący do nieszczęśników, którzy odebrali zgłoszenie. Jeden z nich stał nieopodal i palił papierosa, kompletnie nie przejmując się deszczem. Drugiego
Beata nigdzie nie widziała.
— Kto nas zawiadomił? — zapytała.
— Właścicielka działki po drugiej stronie.
— Tomek wskazał na drogę, która przecinała skrzyżowania i biegła dalej,
znikając w mroku. — Była na spacerze z psem, a ten zerwał się i tam pognał.
Historia jakich wiele — podsumował cierpko.
— Powiedziała coś więcej? Zna ofiarę? —
zapytała Beata, zerkając na karetkę. Drzwi były jednak zamknięte, nic nie
dostrzegła.
— Niestety nie. Dostała rolkę dożylnie i
tyle było z nią kontaktu.
Beata skinęła ze zrozumieniem. Na żwirową
drogę skręcił karawan i zatrzymał się blisko nich. Szyba po stronie pasażera
opuściła się wolno i Beata spojrzała w ciemne oczy jednemu z mężczyzn, ubranemu
w czarną bluzę, spod której widziała koszulkę w tym samym kolorze.
Pokazała mu odznakę.
— Jeszcze panowie poczekają.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, jakby
spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń, wskazał na coś głową swojemu koledze i
szyba zaczęła się zasuwać.
— Chodźmy — zaproponował Tomek. — Technicy
już tam myszkują, Krzychu jara się zwłokami, a Jabłońska wygląda, jakby miała
zaraz kogoś zastrzelić.
Beacie nie spodobało się, że usłyszała
nazwisko Jabłońskiej. Współpraca nią zawsze była ciężką i stresującą przeprawą.
Ta kobieta potrafiła zrobić z igły widły i mało kiedy słuchała rzeczowych
wyjaśnień. Wyniki. Wyniki. Jeszcze raz wyniki. To słowo idealnie określało
Aleksandrę Wilec-Jabłońską.
Furtka była przerdzewiała i trzymała się
wyłącznie na górnym zawiasie. Beata zobaczyła, że wisiał też na niej dość gruby,
całkiem nowy łańcuch i solidna kłódka. Cały teren działki był jednym wielkim
bałaganem. Wysoka trawa dawała świadectwo, że od dawna nikt już nie dbał o to
miejsce, a odchodząca biała emalia od ścian drewnianego domku przypominała
łuszczącą się skórę. Idąc wąskim chodnikiem, Beata dostrzegła starą ławkę z
wyłamanymi deskami i przewróconą zardzewiałą beczkę.
Przed budynkiem stała Aleksandra, chowając
się pod czarnym parasolem i paląc papierosa. Miała na sobie czarny trencz,
który sięgał kolan. Kiedy podeszli, obrzuciła Beatę mało przyjaznym
spojrzeniem. Dopaliła papierosa w dwóch pociągnięciach i wtedy najwyraźniej
zdała sobie sprawę, że nie jest pewna, co z nim zrobić, bo zaczęła się
rozglądać. W końcu rzuciła go na popękany chodnik i przydeptała butem na
obcasie. Beata nie skomentowała tego. Pomyślała za to, że czerń idealnie
pasowała do Jabłońskiej, bo podkreślała jej wiecznie ponury humor.
— Zapraszam do środka — powiedziała
prokurator, zamknęła parasol i weszła na ganek.
Dach w tym miejscu przeciekał i na
betonowym podeście była jedna wielka kałuża. Beata zdążyła już zmoknąć, ale i
tak nie chciała mieć powodzi w drugim bucie, dlatego zgrabnie ją ominęła.
Chociaż z zewnątrz parterowy budynek
wyglądał na zrujnowany, w środku miał się nieco lepiej. Oświetlenie już dawno
nie działało, dlatego technicy poustawiali wcześniej lampy z mocnym białym
światłem. Domek składał się z dwóch oddzielnych pomieszczeń. Kiedy wszyscy
weszli, od razu znaleźli się w pokoju z małym kuchennym aneksem pod ścianą.
Środkową część zajmowały wysłużona kanapa z czerwonym obiciem i fotel, oraz
niski, obdrapany stolik kawowy, na którym leżały gazety. Kręciło się trzech
techników, którzy skończyli fotografować przestrzeń i zabrali się do znacznie
ciekawszej roboty — szukania śladów.
Beata podeszła do aneksu. Przez
zakratowane okno miała wyraźny widok na wysoką trawę i wychodek stojący pod jabłonią.
Spojrzała na drewniany blat. Spodziewała się zobaczyć kurz, jednak płyta i
kuchenka były czyste. Beata rozejrzała się. Na ścianach dostrzegła ślady po
grzybie — było widać, że ktoś z nim walczył.
Przeszła do drugiego pokoju. Pomieszczenie
było nieduże, ale wystarczające na sypialnię dla jednej osoby. Kobieta zerknęła
przelotnie na technika, który ściągał ślady z klamki okna, i skupiła się na
denacie. Ciało leżało na łóżku, w centralnej części pokoju. Krzysztof Trys,
lekarz, który dokonywał pierwszych wstępnych oględzin, stał nad zwłokami w
milczeniu, dokładnie je obserwując. W końcu podniósł wzrok, a na jego twarzy,
pooranej już zmarszczkami, pojawił się szelmowski uśmiech.
— Skoro są wszyscy, to pozwolę sobie
zacząć. Otóż…
— Poproszę krótko i zwięźle. Same konkrety
— wtargnęła mu w słowo Jabłońska. — Nie mamy całego dnia — dodała, widząc jego
zaskoczoną minę.
Trys jakby się zastanawiał, czy powinien
zareagować na bezczelny ton prokurator, w końcu jednak odchrząknął i skupił
całą uwagę na denacie. Beata przeszła do przodu, stając po drugiej stronie
jednoosobowego łóżka. Kiedy spojrzała na twarz ofiary, poczuła niemiły skurcz
żołądka. Przed nią leżał młody chłopak z szeroko otwartymi oczami, w których
kryło się przerażenie. Zacisnęła dłonie na ramionach.
— Skoro mają być konkrety — podjął lekarz,
a w jego głosie nie było już przyjaznej nuty. Trys trzymał patyczek higieniczny,
który skierował w stronę rany: — Na sto procent mogę powiedzieć, że przyczyną
śmierci jest strzał w głowę, oddany z bliskiej odległości. Przy ranie wlotowej
widać wyraźny rąbek osmalenia, a także drobiny niespalonego prochu. Pocisk
przebił się na wylot.
Beata popatrzyła na dziurę w czole, a
potem przeniosła wzrok na rozbryzganą krew na kremowej ścianie, obok łóżka.
Dostrzegła w niej niewielkie wgniecenie.
Ofiara leżała na wznak na materacu, więc
jeśli po śmierci nie miała nadnaturalnych zdolności do ruchu, to oznaczało, że
morderca musiał sam położyć tam zwłoki.
— Na nadgarstkach widać ślady po
krępowaniu. — Krzysztof podniósł lewą rękę ofiary i nieco odsunął materiał
szarej bluzy, pokazując wyraźne zaczerwienienia skóry.
— Wiadomo, czego użyto? — zaciekawił się
Tomek, stojąc najbliżej wejścia. Był najwyższy z nich, więc i tak wszystko
doskonale widział.
— Stawiałbym na trytki.
— Czas zgonu? — dodała nerwowo Jabłońska,
wyprostowana niczym struna. Na jej twarzy malowała się wyraźna odraza.
Beata najchętniej wypchnęłaby tę nadętą
urzędniczkę z powrotem na dwór. Nie tyko Krzysztofowi działała na nerwy.
Trys podwinął powoli bluzę denata,
odsłaniając część płaskiego brzucha i sine plamy, które wyglądały, jakby ktoś
chłopaka przed śmiercią dotkliwie pobił. Przez chwilę im się przyglądał w
milczeniu, po czym zsunął bluzę z powrotem.
— Nastąpiło już stężenie pośmiertne, a na
podstawie temperatury ciała i rozkładu plam mogę powiedzieć, że zgon nastąpił
między dziesięcioma a dwunastoma godzinami temu — wyjaśnił, starając się
zachować spokój.
— Nie jest pan w stanie określić tego
dokładniej?
Krzysztof popatrzył na Aleksandrę z
nieukrywaną niechęcią.
— Proszę mi wybaczyć, że nie jestem czarodziejem
— sapnął. — Więcej szczegółowych informacji dostaniecie po sekcji — dodał i
ściągnął lateksowe rękawiczki, dając tym samym wszystkim do rozumienia, że
zakończył pracę. — Można będzie zabierać biedaka.
Pokój zaczął pustoszeć. Krzysztof bardzo
szybko posprzątał swój sprzęt, który schował do niewielkiej walizki i na
pożegnanie skinął głową w stronę Beaty i Tomka, zaś Jabłońskiej nie zaszczycił
nawet spojrzeniem. Kiedy pojawili się panowie, by zabrać ciało, Beata zwróciła
uwagę, że nawet się nie wzdrygnęli na widok zwłok. Bez skrzywienia zaczęli
pakować je do czarnego worka. Zaraz po ich wyjściu pokój opuścił też technik.
Beata rozejrzała się dokładnie po pokoju.
Dopiero teraz zwróciła uwagę, że na komodzie stojącej pod ścianą leży otwarta
książka, oznaczona numerkiem. Kiedy podeszła, na beżowym dywanie zobaczyła
ślady krwi i buty, przy których też stał numerek.
Zerknęła na książkę. Na białych kartkach
również widniały małe kropelki zaschniętej krwi.
— Co w ogóle wiemy o ofierze? — zapytała,
nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
Aleksandra, która sprawdzała coś na
telefonie, odparła lakonicznie, nie odrywając wzroku od ekranu:
— W zasadzie to nic.
Beata nie spodziewała się takiej
odpowiedzi.
— Wysłaliśmy na spytki jednego z naszych,
żeby się czegoś dowiedział — wyjaśnił Tomek. To tłumaczyło, czemu na dworze
Beata widziała tylko jednego policjanta. — Denat nie miał przy sobie żadnych
dokumentów ani kluczy. W domu nie ma też żadnych jego osobistych rzeczy.
Aleksandra schowała telefon do kieszeni i
wbiła wzrok w Beatę. Na twarzy prokurator malowała się mieszanina zmęczenia i
irytacji.
— Generalnie na tę chwilę mamy trupa bez
tożsamości — stwierdziła szorstko. — Technicy będą się tu jeszcze trochę
kręcić, ale ja nie zamierzam marnować więcej czasu. Za godzinę mam rozprawę w
sądzie. Jeszcze dziś się do was odezwę.
Aleksandra Jabłońska poprawiła blond
kosmyki opadające na oczy, obróciła się na pięcie i wyszła.
Beata odetchnęła z ulgą, jakby powietrze
zostało nagle oczyszczone z trujących toksyn.
— Nie cierpię baby — mruknęła, spoglądając
przez okno na znikającą powoli sylwetkę kobiety, przesłoniętą częściowo
parasolem.
Tomek rozglądał się po pokoju, nie
wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
— Nim przyjechałaś, technicy przeszukali
dom, ale nigdzie nie znaleźli naboju czy łuski po nim.
— Musiał je zabrać. Chciał zostawić po
sobie jak najmniej śladów, tylko nie bardzo mu wyszło — skonstatowała Beata,
nie odchodząc od okna. — Jest szansa, że się czegoś zaraz dowiemy.
Do ich uszu dotarły ciężkie kroki na
ganku, a chwilę później w pokoju zawitał przemoczony młody, ale postawny
policjant. Twarz miał owalną z niewielkim zarostem, a na skórze widać było
blizny potrądzikowe.
Szybko otaksował pomieszczenie zmęczonym
spojrzeniem, po czym zawiesił wzrok na Beacie.
Z wewnętrznej kieszeni ortalionowej,
policyjnej kurki wyciągnął notatnik.
— Przepytałem kilku najbliższych sąsiadów.
O dziwo, wszyscy znają właściciela, jest nim emerytowany żołnierz, Mariusz
Korec. Niestety zmarły od pięciu lat. Działka przeszła na jego córkę, ostatni raz
widzianą w zeszłym roku. Poza tym… — Chłopak przerzucił kartkę i zmrużył oczy,
nie mogąc rozczytać własnego pisma. —… A! Jedna rodzina powiedziała, że od
jakiegoś czasu na tej działce pojawiał się młody chłopak.
— Nie zgłaszali tego? — zdziwił się Tomek.
Funkcjonariusz wzruszył ramionami.
— Uznali, że nie warto. Powiedzieli, że
sprawiał wrażenie bezdomnego, więc go nie wyganiali. Poza tym ponoć nie robił
kłopotów i widzieli go trzy, może cztery razy.
Bezdomny. Beata pomyślała o brudnej bluzie
chłopaka i znoszonych spodniach. Cofnęła się i zerknęła na jego buty. Były to
adidasy, które czasy świetności dawno miały za sobą.
— Znają jego imię? — podpytał Kruk.
Policjant pokręcił głową.
— Ani razu z nim nie rozmawiali. Nikt nie
potrafił mi powiedzieć, kim był.
Beata westchnęła. Zapowiadał się długi
dzień żmudnej pracy. Popatrzyła na Tomka. Na jego twarzy widziała prawdziwą niechęć.
Kobieta spisała dane rodzin, z którymi
rozmawiał policjant, i podziękowała za pomoc.
— Czemu, kurwa, chociaż jedno morderstwo
nie może być banalnie proste, co? — jęknął Tomek, pocierając oczy.
Beata dopiero teraz zwróciła uwagę na jego
prawą, zabandażowaną rękę. Jednak zdusiła w sobie dociekliwość.
Popatrzyła na kartkę z numerami telefonów.
Widmo spędzenia sobotniego dnia w biurze wysysało z niej resztki jakichkolwiek
chęci. Niestety, nie było rady. Musiała wziąć się w garść, bo czekało ich
cholernie długie popołudnie. Potrzebowała do tego dobrej, mocnej kawy. Bez niej
dalszy dzień nie miał sensu.
Poklepała Tomka po plecach i uśmiechnęła
się.
— Co powiesz najpierw na krótki wypad do
Prasówki, nim ugrzęźniemy na komendzie?
No i mamy początek sprawy! Dużo szczegółowych opisów z miejsca zbrodni - podoba mi się. Ogródki działkowe to niby taki oklepany motyw, często spotykany w serialach typu W11 XD Ale mnie to absolutnie nie przeszkadza! Liczy się sama sprawa i to, jak będzie poprowadzone śledztwo. O nim na razie wiele powiedzieć nie mogę, ale zapowiada się dobrze. Czekam na kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPowiem tak, śledztwo będzie szło zupełnie inaczej niż wcześniej. :D Cóż, w Gdańsku jest masa ogródków działkowych. :D Powiem nawet, że dla mnie za dużo. xD
Usuń"Beata z ulgą pomyślała, że dziś ma wolne i może spędzić dzień w łóżku." - najlepsze wieści ever, I feel you, girl :D
OdpowiedzUsuńChyba czytam ostatnio za dzo kryminałów, bo za bardzo zawieszam sie na szczegółach, zastanawiajas się, na co mogą sie przydać później xd a to chyba jeszcze za szybko na tworzenie teori :D
Dużo informacji przy ogledzinach, fajnie. Nie lubię Jabłońskiej i rozumiem niechęć Krzysztofa :D
Ogólnie fajnie się zapowiada i cały czas się cos dzieje, nie ma ścian tekstu, jest tak jakoś dynamicznie. Nie wiem czy to dobre słowo. Ogólnei juz podoba mi się Beata i Krzysztof, choc nie wiem, czy póxnie bedzie miał jakąś większą rolę :D
Staram sie też nei mieszać tych obecnych z ich poprzednimi wersjami, bo nie wiem ile zmeniłaś. Ale przez te zmiany wziąć jest ciekawie, niezależnie od tego ile razy czytam pierwszy rozdział :D
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i życzę Weny! :D
Ja ten fragment napisałam chyba z myślą o sobie i o tym, jak bardzo potrzebuję dnia wolnego. XD
UsuńBardo dobrze, że starasz się wyłapywać szczegóły, może potem będziesz w sanie rozgryźć zagadkę ni podam wyjaśnienie? :D
Jabłońskiej nikt chyba nie polubi, babka lubi się rządzić.
Właśnie dynamika to był mój spory problem, dlatego staram się wraz z pomocą Skoi to jakoś zmienić, naprawić. ;)
To już ostatni raz jak czytasz pierwszy rozdział. Jak teraz mi nie wyjdzie to... trudno. :P
Dobry rozdział, dobry technicznie, ciekawy. Szkoda, ze Basia nie mogła sobie odpocząć w te sobotę
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała odpocząć, tak jak Basia. :D Ale nie ma, dziś piąty dzień do roboty. xD
UsuńDzięki za komentarz!
Bardzo dobrze się to czyta, płynnie. Jak powiedziała wcześniej Condawiramurs - jest dobrze technicznie. Najbardziej chyba jednak podobała mi się atmosfera i opisy. Zwlekanie się z łóżka Beaty brzmi boleśnie prawdziwie. :P
OdpowiedzUsuńHej i jestem, aby nadrobić.
OdpowiedzUsuńBeata to bardzo dokładna osoba. Taki niemal ideał, dla którego liczą się konkrety. Potrafi dobrze wczuć się w swoją pracę i naprawdę jest świetna w swym fachu.
Spodobał mi się fragment, gdzie omawiano w jaki sposób zmarł zamordowany. Po prostu uwielbiam czytać takie opisy w rozdziałach. Więc nie gniewaj się, że tylko o tym fragmencie poruszyłam w komentarzu.
Jestem ciekawa dalszych postepowań w sprawie.
Bezdomny chłopak był w tym domku zaledwie trzy, cztery razy? To chyba magiczne blaty tam były, skoro nie miały ani grama kurzu. Chyba, że chłopak przychodził tam posprzątać. Albo morderca w ten sposób chciał zatrzeć ślady, co chyba nie do końca byłoby mądrym posunięciem.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo przyjemny - także uważam, że dobry technicznie, interesujący. Opisane przez ciebie postacie także są ciekawe. Tylko chyba naprawdę mewy dały ci nie raz w kość, skoro tak wrednie je przedstawiasz xD. Ach, wiadomo że "chłopak" nie powie się o dziadku, jednak zabrakło mi oględne podanie wieku denata, chociażby przez Krzysztofa :P