Znalezienie ciała było jednym zadaniem,
ale wyciągnięcie go, kiedy spoczywało już na dnie tak, by nie dokonać wtórnych
uszkodzeń, było czymś trudniejszym.
Mariusz Kwiatkowski obserwował żmudną
pracę nurków, którzy za pomocą bosaka łodziowego powoli i metodycznie wyciągali
ciało na powierzchnię, i w duchu modlił się, żeby to nie był Norbert. Nurkowie
nie byli w stanie potwierdzić, czy to jego podwładny, bo zwłoki pływały plecami
ku powierzchni. Wszystko miało się rozstrzygnąć w ciągu najbliższych kilkunastu
minut.
Kiedy tak wpatrywał się intensywnie w
powierzchnię zmąconej wody, prokurator Zjawa stanął przy nim i bez słowa podał
mu paczkę z fajkami.
Kwiatkowski pokręcił tylko głową.
Nurkowie powoli ciągnęli zwłoki w kierunku
brzegu, prosto do nich.
— Za ile będzie lekarz? — zapytał
naczelnik, nie odrywając wzroku od ruchomego punktu na wodzie.
Zjawa wypuścił z pomiędzy wąskich,
spierzchniętych ust dym i strzepnął nadmiar popiołu z papierosa.
— Za chwilę. Już go wcześniej uprzedziłem,
był więc w pogotowiu.
Kwiatkowski tylko skinął głową i tym samym
zakończył rozmowę.
Wystarczyło kilka minut od chwili odkrycia
zwłok, a zainteresowanie wokół zaczęło rosnąć. Ludzie trzymali dystans, ale
obserwowali wszystko dokładnie i zapewne już leciały w sieć pierwsze
doniesienia o działaniach policji i straży. A zaraz na wierzch miały wyjść
zwłoki. Kwiatkowski już podskórnie czuł obecność medialnych hien, które pewnie
zlecą się w ciągu kolejnych dwudziestu minut.
Obrzucił zmęczonym spojrzeniem łopoczącą
na wietrze taśmę policyjną, z przykrością odnotowując fakt, że nie uchroni ona
denata od wścibskich spojrzeń i zapewne od kilku szybkich fotek.
Dokładnie dwie minuty później przy jezdni
zatrzymał się czarny opel astra. Wysiadł z niego Trys. Z bagażnika zabrał swoją
nieodłączną srebrną walizkę i spokojnym krokiem zaczął iść w ich kierunku, przy
tym nieco kołysząc się na boki.
— Witam, witam — powiedział Krzysztof Trys,
a jego pomarszczoną twarz rozjaśnił pogodny uśmiech.
Mariusz nie raz się zastanawiał, jak ktoś,
kto więcej czasu spędza z umarłymi niż z żywymi, cały czas miał w sobie taką
pogodę ducha.
Wyciągnął rękę w stronę lekarza i poczuł
dosyć silny uścisk.
— Nasz topielec wciąż w drodze? — zapytał
Trys, patrząc na wodę. Postawił walizkę przy nodze, wyciągnął z kieszeni spodni
lateksowe rękawiczki i założył. Następnie otworzył walizkę i wygrzebał z niej
aparat fotograficzny.
— Nie wiemy kto, ale istnieje szansa, że
jeden z naszych — wyjaśnił pobieżnie Kwiatkowski.
Trys pokiwał głową, rozejrzał się po
okolicy. Chwilę zatrzymał wzrok na samochodzie. Potem przebiegł nim po gapiach
i powrócił nim na wodę. Nurkowie byli już tylko kilkanaście metrów od brzegu,
gdzie zaczynała się płycizna. Wszyscy wstrzymali oddechy, kiedy ciało zaczęło
się wynurzać.
Kwiatkowski najpierw zobaczył ciemny
materiał ubrania, za który je ciągnięto. Potem wynurzyła się głowa i stopniowo
reszta ciała.
Przy brzegu rozłożona była czarna folia, a
członek PSP czekał już z noszami. Gdy nurkowie dali znak, wszedł do wody i z
pomocą kolegi ustawił nosze. Zwłoki były już praktycznie całkowicie odsłonięte
przez wodę, ale Kwiatkowski nadal nie mógł rozpoznać ofiary.
Trys z grobową miną zbliżył się do brzegu.
— Powoli, panowie. Na trzy.
Trzech nurków pokiwało głowami, dwóch w
tym czasie przytrzymywało nosze.
— Raz, dwa…
Powoli unieśli ciało i przewrócili na
plecy, umieszczając na noszach. Twarz denata zabłysła w ciepłych promieniach
słońca.
— Chryste! — jęknął z obrzydzeniem nurek,
który stał najbliżej głowy.
— O rety — skomentował Trys, a jego usta
wykrzywiły się w grymasie. Pochylił się nieco nad brzegiem i zrobił pierwsze
zdjęcie.
Kwiatkowski spoglądał na twarz mężczyzny
leżącego na noszach, czując jak wszystko się w nim zaczyna się gotować.
— To Norbert Bukowski? — zapytał
prokurator.
Naczelnik nawet nie drgnął. Chciał odpowiedzieć,
ale coś nagle spętało mu gardło. W końcu tylko przytaknął.
Prokurator mruknął pod nosem, potem gestem
ręki pokazał, by wynieść zwłoki na brzeg.
Kwiatkowski odsunął się nieco, a kiedy
nosze z ciałem opadły na mokrą trawę, mimowolnie powrócił spojrzeniem do twarzy
denata.
Norbert Bukowski miał poranioną twarz.
Widać było zdartą skórę na lewym policzku i zadrapania na brodzie. Jednak to
brak oczu wywołał u wszystkich największe zniesmaczenie. Mariusz miał tylko
nadzieję, że brak gałek jest wynikiem aktywności zwierząt, a nie ludzkim
działaniem.
Patrzył jak doktor Trys z dużą
delikatnością zbiera warstwy wodorostów, owiniętych wokół ciała Norberta. Kiedy
lekarz zabrał mokre liście z szyi, stało się dla wszystkich jasne, skąd w
samochodzie Bukowskiego było tyle krwi na siedzeniu kierowcy.
— Kurwa — wyrwało się Pawłowi, który stał
za plecami lekarza.
— Jedno precyzyjne cięcie — skwitował
Trys. — Rana nie jest szarpana, więc ostrze był gładkie. Przeciął tętnicę i…
Kwiatkowski miał dość. Nie mógł tego słuchać
i nie chciał już patrzeć. Odwrócił się na pięcie i odprowadzony wzrokiem
wszystkich wokół poszedł do samochodu.
Kiedy otwierał drzwi, coś błysnęło.
Popatrzył w kierunku kilku osób, zbitych w ciasną grupę. Jakiś młokos z dredami
miał telefon, wycelowany aparatem w jego stronę.
Pierwsza myśl. Podejść, rozjebać telefon i
wybić zęby młokosowi.
Druga myśl. Nie warto.
Kwiatkowski pokręcił tylko głową z
rezygnacją i schował się w samochodzie. Zacisnął dłonie na kierownicy i oparł się o
nią czołem, przymykając oczy.
Było źle. A wiedział, że będzie jeszcze
gorzej.
***
Mieszkanie Wiktora Bożełko mieściło się w
niskim, czteropiętrowym bloku mieszkalnym, który, jak stwierdziła Beata,
wyglądał dość obskurnie, kiedy po drugiej stronie ulicy miało się zabytkowy
budynek w neogotyckim stylu. Może i było widać, że czas go nie oszczędził, ale
wysokie okna, czy spadziste dachy robiły znacznie lepsze wrażenie niż kolejny
nijaki klocek z graffiti na ścianach.
Beata podeszła do klatki B i wcisnęła
numer mieszkania. Chwilę później znalazła się na klatce schodowej, gdzie
powietrze było wyraźnie przesycone dymem tytoniowym.
Szczygłowska weszła na pierwsze piętro i
szczerze się zdziwiła na widok mężczyzny w dresie, z papierosem w ustach,
siedzącego na schodach, prowadzących wyżej. Koło niego stała otwarta puszka
piwa, a w wolnej ręce trzymał luźną smycz.
— Nie widziała pani czarnego kundla
przypadkiem? — zapytał z papierosem między ustami. Poza dymem tytoniowym i
kwaśnym odorem nieprzetrawionego alkoholu, Beata poczuła też smród spoconego
ciała. — Spierdolił mi gdzieś, gnojek jeden. Fido się wabi. Widziała pani? O,
taki gdzieś. — Pokazał dłonią mniej więcej wysokość zwierzęcia.
Beata pokręciła tylko głową i stanęła
prawą nogą na pierwszym stopniu, dając do zrozumienia, że chciałaby przejść.
Facet coś mruknął pod nosem, ale zabrał puszkę i się nieco przesunął pod
ścianę.
Wiktor Bożełko już a nią czekał w
drzwiach. Z przepraszającym uśmiechem wyciągnął do niej rękę i przywitał się
dość mocnym, zdecydowanym uściskiem.
— Przepraszam za pana Waldka. Pijus z
niego, często tam siedzi. Jakby nie mógł smrodzić we własnym mieszkaniu —
marudził Wiktor, ale Beata nie skupiała się na tym, co mówił.
Przekroczyła próg mieszkania i musiała
przyznać, że widok mile ją zaskoczył. Mieszkanie było jasne i zadbane. Kiedy
Wiktor poprowadził Beatę krótkim korytarzem do pokoju gościnnego zobaczyła
jasno szare ściany, ładne panele podłogowe z jasnego drewna i białe meble z
ciemnymi, drewnianymi akcentami. Mieszkanie nadawało się idealnie do jakiegoś
katalogu.
— Niech pani usiądzie. — Wiktor wskazał na
krzesło przy owalnym stole. — Herbaty, kawy?
— Nie trzeba, dziękuję. — Beata zdjęła
czarną ramoneskę z ramion, czując, że jej za ciepło. Pozwoliła sobie powiesić
ją na oparciu krzesła, które zajęła. Wiktor usiadł naprzeciwko i dopiero teraz
zaczęła mu się uważniej przyglądać.
Był dosyć wysokim i postawnym mężczyzną,
od razu zauważyła, jak mięśnie ramion i klatki piersiowej zarysowują się pod
białą, bawełnianą koszulką. Spod jej kołnierza dostrzegła również fragment
czarnego tatuażu.
Z samej twarzy Wiktor był jednak dosyć
przeciętny. Oczy o zielonym kolorze, nieco zadarty nos i lekko wystające kości
policzkowe. Miał też gęste, rude włosy, w których odbijały się refleksy słońca,
nadając im bardziej złocisty odcień.
— Pani detektyw…
— Komisarz, nie detektyw.
Wiktor wyraźnie się zmieszał i aż
poczerwieniał na twarzy.
— Przepraszam. Pani komisarz, ponoć chce
pani porozmawiać o Darku?
Beata skrzyżowała ręce na piersi.
— Chciałabym, żebyś mi powiedział, kiedy
widziałeś go po raz ostatni?
— Już to mówiłem, kiedy go szukaliście.
Rano, jak wychodził do pracy.
— Co pamiętasz z tamtego dnia?
Wiktor przez chwilę wpatrywał się w swoje
dłonie, trzymane na stole.
— Nic szczególnego. Tak naprawdę minęliśmy
się tylko. Akurat wstałem, kiedy on już się zbierał do wyjścia.
— Zauważyłeś coś dziwnego, niepokojącego?
Bożełko zmarszczył krzaczaste brwi.
— Co niby?
— Był zdenerwowany, spieszył się? A może
przed jego zaginięciem zachowywał się inaczej?
Chłopak pokręcił głową.
— Nie sądzę. Był taki jak zwykle.
— To znaczy? — zapytała Beata, a Wiktor
wzruszył ramionami.
— Spokojny, pogodny, nie wiem, normalny.
Beata pomyślała, że gdyby dać jej złotówkę
za każdym razem, jak ktoś opisuje ofiary słowem „normalny”, to miałaby już całkiem
sporo pieniędzy, by wyjechać na tygodniowe wakacje. To jedno słowo w żaden sposób
nie definiowało człowieka. Tak samo matki mówiły o synach, którzy teraz spędzali
dożywocie za kratami. Ludzie często myślą, że znają swoich bliskich, że wiedzą
o nich wszystko. A potem okazuje się, że w sumie nie wiedzą nic.
— Przyjaźniliście się?
Wiktor ponownie wzruszył ramionami.
— Dogadywaliśmy się. Czasem razem
wyskoczyliśmy na piwo, albo do klubu. Mieliśmy kilku wspólnych znajomych.
— Czy Darek miał dziewczynę?
Przez chwilę panowała cisza. Wiktor zaczął
wyłamywać sobie palce u rąk i wodził wzrokiem po ścianie. Beata postanowiła go
nie popędzać.
— Była jedna, Zuza. Ale rozstali się kilka
miesięcy przed jego zniknięciem.
— Nie lubisz jej, prawda?
Wiktor popatrzył na Beatę zmieszany i
znowu się zaczerwienił.
— Była dziwna. I miała zły wpływ na Darka.
— Co to znaczy?
— No… — Wiktor ułożył prawą dłoń w pięść,
tak jakby w niej coś trzymał, przyłożył do zgięcia w lewym łokciu i kciukiem pokazał,
że naciska na niewidzialny tłok.
— Wciągnęła w to Darka? — zapytała bez
ogródek Beata.
Wiktor po chwili wahania przytaknął.
— Kiedy się rozstali, Darek nie od razu
się pozbierał. Widziałem, że coś bierze, ale nie znam się na tym gównie. Potem
jednak coś się zmieniło. Darek powiedział, że skończył z tamtym życiem i
zaczyna od nowa. Wydawał się pobudzony, pełen energii do działania. Dwa
miesiące później przepadł…
Beata patrzyła na Wiktora i widziała na
jego twarzy autentyczny smutek. Zrobiło jej się go żal, szczególnie, że nie powiedziała
mu jeszcze prawdy.
— Pokażesz mi jego pokój? — zapytała,
chcąc się ruszyć z miejsca.
Wiktor poprowadził ją do białych,
częściowo przeszklonych drzwi. Obejrzała korytarz. Naprzeciwko miała łazienkę,
a na prawo kolejne drzwi, zapewne do pokoju Bożełko.
— Generalnie wszystko tam jest.
Beata poparzyła na Wiktora ze zdumieniem.
— Rodzice nie zabrali jego rzeczy?
Chlopak pokręcił tylko głową.
— Darek raczej z nimi nie utrzymywał
kontaktu. Jego matka była tu kilka razy, kłócili się wtedy. Jednak po jego
zaginięciu nie pojawili się. Była policja, przeszukiwali jego pokój, nic
więcej.
Beata odnotowała w myślach fakt, że będzie
musiała porozmawiać z Ofelią sam na sam i sięgnęła do klamki. Popatrzyła na
Bożełko.
— Wiktor, posłuchaj mnie. Przyszłam tutaj,
ponieważ dziś rano znaleźliśmy ciało Darka.
— Co?
— Naprawdę, przykro mi.
Nim
chłopak zdążył coś jeszcze powiedzieć Beata wślizgnęła się do pokoju, zamykając
za sobą drzwi.
***
W domku pachniało jabłecznikiem i
kwiatami.
Tomasz Kruk siedział na starej wersalce,
przykrytej równie starą, szarą narzutą i czekał w towarzystwie starego kota na
przyjście starej gospodyni.
W tym domku wszystko było wiekowe i Tomek
miał poczucie, że jeszcze trochę i jego zacznie łamać w kościach.
Kuchnia była obok i Kruk słyszał jak
gospodyni się krząta, przygotowując herbatę. W końcu pojawiła się w progu, ze
srebrną tacą, na której niosła, o dziwo, całkiem ładne — i chyba nowe —
filiżanki, talerzyki z szarlotką i dzbanek.
— Najmocniej przepraszam, że musiał pan
czekać — powiedziała pogodnym, szczebiotliwym głosem, powoli kładąc tacę na owalnym,
dębowym stoliku. — Dusza młoda, tylko
ciało już niedołężne.
Tomek nie skomentował tej wypowiedzi.
Poczekał aż Jadwiga Orzeł usiądzie w fotelu i złapie oddech.
Stary kot, który był biały niczym śnieg
zamruczał i zaczął się przymilać do nogi Tomka. Skrzywił się.
— Proszę się nie bać. Teoś nie podrapie,
ugryźć też nie może, bo zęby potracił. Zupełnie jak ja.
Kruk niepewnie podrapał kota za uchem. Zaraz
pomyślał, że to nie był dobry pomysł. Kot bez wahania władował mu się na kolana
i zwinął się w kłębek.
— I już ma pan nowego przyjaciela —
powiedziała Jadwiga.
Tomek westchnął tylko, uznając, że już
wystarczy tych uprzejmości.
— Pani Jadwigo, na pewno pani wie, czemu
tu jestem.
Pogodna, pulchna twarz staruszki
zmarkotniała. Kobieta spuściła wzrok i zaczęła bawić się brzegiem kolorowego
fartucha.
— Co jest mi pani w stanie powiedzieć o
Dariuszu Łajewskim?
— Tak się nazywał ten biedny chłopiec?
Tomek tylko kiwnął głową. Miał nadzieję,
że pani Jadwiga nie okaże się jakąś rozhisteryzowaną, emocjonalną babcią, która
zaraz zaleje się łzami i zacznie skomleć, jaki to świat jest podły i
niesprawiedliwy. Nie miał czasu na emocjonalne huśtawki.
— Wie pan… pierwszy raz go zobaczyłam,
będąc w ogrodzie. Pieliłam grządki, kiedy minął mój ogródek. Przyszedł stamtąd.
Za wersalką Tomek miał zakratowane okno z
widokiem na ogród. Za płotem ciągnęła się główna droga, wijąca się pomiędzy
poszczególnymi działkami. Kierunek wskazany przez panią Jadwigę oznaczał, że
Dariusz nadszedł od strony bramy wjazdowej. Działka pana Koreca była jakieś sto
metrów dalej, przy rozwidleniu dróg.
— Już wtedy zwrócił moją uwagę. Było tego
dnia naprawdę zimno. To był koniec marca, a on miał na sobie tylko bluzę. Nie
widziałam twarzy, bo kaptur twarz zasłaniał, ale wiedziałam, że jest obcy.
— Skąd?
Kobieta popatrzyła się na Tomka z
pobłażliwym uśmiechem.
— Tutaj na działkach wszyscy się znają,
albo chociaż kojarzymy się z widzenia. Działkowicze to taka zamknięta
społeczność, panie władzo.
— Nie pomyślała pani, że może był czyimś
synem i szedł akurat na swoją działkę?
— Na pewno nie. Nigdy wcześniej go nie
widziałam, a w ciągu ostatnich dziesięciu lat nikt nowy się tutaj nie pojawił.
Jeśli któryś z nas umarł, to działka przechodziła na dzieci. A dzieci to ja tu
chyba wszystkie znam. W końcu mam tę działkę już prawie trzydzieści lat, panie
władzo. On był obcy, mówię panu.
— Jak pani zareagowała, kiedy zobaczyła go
na działce pana Koreca?
Jadwiga w milczeniu nalała sobie herbaty
do filiżanki, wsypała dwie łyżki cukru i wzięła filiżankę w pulchne dłonie. Pod
paznokciami było widać ślady brudu.
— Myślałam dzwonić po policję. Mój mąż też
chciał to zrobić. Ale potem zobaczyłam, jaki ten chłopiec chudy i biedny i
jakoś mi się go żal zrobiło. Powiedziałam Heńkowi, by go zostawić. Na działce i
tak nic wartościowego nie było. To ruina. A ta, pożal się boże, córka Koreca i
tak miała gdzieś to miejsce. Ona nawet na pogrzebie własnego ojca nie była,
panie władzo. Taka światowa, gdzieś za granicą siedzi.
— Obserwowała pani Dariusza? — zapytał
Tomek, nie chcąc odbiegać od głównego wątku.
Jadwiga upiła łyk herbaty, zwlekając z
odpowiedzią.
Tomek popatrzył przelotnie na szarlotkę. W
żołądku już mu burczało, ale starał się nigdy nie korzystać z gościnności osób
przesłuchiwanych. Był teraz na służbie, nie na spotkaniu towarzyskim.
— Wie pan… trochę się martwiłam —
powiedziała w końcu. — Bo on pojawiał się i znikał. Zawsze był sam. Zaczęłam
się zastanawiać, co tu robi, co się dzieje w jego życiu. I kiedyś… no wie pan…
— Wzruszyła ramionami. — Zapytałam.
Tomek uniósł brwi.
— Tak wprost?
Kobieta wyglądała na nieco zmieszaną.
— No nie, panie władzo. Próbowałam tak
jakoś delikatnie. Ale chłopak był tak zaskoczony, że ktoś zwrócił na niego uwagę
na tej działce, że uciekł. Hop, siup przez furtkę i co tchu przed siebie! Tylem
go widziała wtedy. I myślałam, że nie wróci. Ale wrócił.
Tomek jeszcze raz wyjrzał przez okno na
ogród. Przy płocie rosły tuje i posadzone były bratki. Przez trawę biegła prosta
ścieżka do furtki, w jednym rogu stała bujana huśtawka, po drugiej stronie
ścieżki widział jakieś bujne kwiaty, chyba hortensje. Łaskotany ostatnimi
leniwymi promieniami słońca wyglądał, jak wymarzone miejsce do relaksu, którego
Tomkowi ostatnio brakowało.
— Często pani bywa na działce? — zapytał
Kruk.
Pani Jadwiga znów się do niego pogodnie
uśmiechnęła.
— Kilka razy w tygodniu, póki zdrowie
pozwala. Mąż mnie przywozi, potem wieczorem zabiera.
— On tutaj nie bywa?
Kobieta westchnęła i powiodła wzrokiem na
półkę przy wejściu do pokoju. Stały tam dwie ramki ze zdjęciami. Na jednym
Tomek widział samą panią Jadwigę w ogrodniczkach, klęczącą przy grządkach.
Słońce mieniło się w jej srebrzystych włosach, a uśmiech rozpogadzał pucułowatą
buzię. Druga fotografia przedstawiała ją z wysokim i żylastym mężczyzną.
Trzymała go pod rękę i oboje wyglądali równie szczęśliwie.
— Pół roku temu straciliśmy córkę —
powiedziała cicho. Z jej twarzy zniknął uśmiech, pojawił się smutny cień. —
Przegrała walkę z nowotworem.
Tomek poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Pomyślał mimowolnie o swojej matce, która ostatnie miesiące swojego życia spędziła
przykuta do łóżka, a nowotwór trzustki stopniowo ją zabijał.
Odetchnął głęboko.
— Przykro mi — powiedział równie cicho.
— Ala uwielbiała tę działkę. Spędzała tu z
nami całe dnie. Przyjeżdżała po pracy, by móc posiedzieć na tej huśtawce… Mąż
nie potrafi tu teraz przebywać.
Tomek dostrzegł łzy w oczach pani Jadwigi.
Zacisnął zabandażowaną dłoń w pięść, powstrzymując się o chęci przytulenia jej.
— Pani Jadwigo… Jest pani mi w stanie
powiedzieć coś więcej o Darku?
Kobieta przetarła oczy haftowaną
chusteczką, którą trzymała w kieszeni fartucha.
— Ach… Tak. Znaczy nie… nie wiem. Był
wystraszony. Kiedyś mu przyniosłam kanapki. Taki odruch, wie pan. Wziął je,
podziękował, ale nie chciał rozmawiać. Chyba unikał ludzi.
— Dlaczego pani nie zadzwoniła na policję?
— zapytał ponownie Tomek, tym razem już ostrzejszym tonem. — Wie pani, że przez
trzy miesiące był uznany za zaginionego? Jego rodzice nie wiedzieli, co się z
nim dzieje.
Kobieta, przestraszona nagłym atakiem
skuliła się w fotelu.
Tomek westchnął. Nie chciał jej
denerwować.
— Ja wiem, źle zrobiłam — zaczęła
tłumaczyć. — Naprawdę chciałam! I wiem, że go szukano, czytam gazety! Ale… nie
potrafiłam.
Tomek mimowolnie poczuł narastającą
irytację. Miał wrażenie, że ten przyjazd był zbędny. Rozmowa nie wnosiła
niczego nowego. Wszystko, czego się dowiedział mógł przeczytać już w
zeznaniach, które rano spisał policjant.
Zdjął kota z kolan, co się spotkało z jego
pomrukiem niezadowolenia, i wstał. Dosyć już czasu zmarnował. Mijał właśnie
pierwszy dzień śledztwa, a oni właściwie nic nie mieli. Im więcej czasu
upływało, tym mniejsze mieli szanse na dopadnięcie mordercy.
— Dlaczego, co? — zapytał, nim skierował
się do drzwi wyjściowych. — Może gdyby pani zadzwoniła, przełamała swoje
irracjonalne opory, to ten dzieciak teraz by żył!
W oczach pani Jadwigi znowu zobaczył łzy,
ale tym razem nie było mu jej żal.
— Ja…
— Niech pani już lepiej nic nie mówi —
warknął. — Teraz już na to za późno.
Stojąc przy swoim samochodzie Tomek
wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro i wysupłał jednego papierosa. Kiedy chciał
zapalić przed oczami stanęła mu jego matka, leżąca w łóżku i wijąca się z bólu.
Zgniótł papierosa i rzucił na ziemię.
Miał dosyć dzisiejszego dnia.
Popatrzył na drogę, którą oświetlały
ostatnie promienie słońca. Działki wokół wydawały się być puste. Znikąd nie
słyszał jakiejkolwiek aktywności ludzi. Tylko świergot ptaków, kryjących się
wśród drzew. Zaczął iść.
Mijając działkę pani Jadwigi dostrzegł ją
na werandzie. Stała z tym samym kubkiem herbaty i spoglądała gdzieś przed
siebie. Sprawiła wrażenie kompletnie osamotnionej.
Działka Koreca była przy skrzyżowaniu
dróg. Stary domek, w cieniu jabłoni i czereśni wydawał się jeszcze bardziej
zapadnięty w sobie, niż wcześniej.
Tomek stanął przy rozpadającej się furtce.
Czemu
tutaj? Co cię tu sprowadziło?
Patrzył na wysoką trawę osłaniającą dom,
na zniszczoną ławkę, dziurawy płot. Ta działka krzyczała, że jest opuszczona,
ale Tomka coś świerzbiło w głowie, jakaś nieuchwytna myśl. Czegoś nie
dostrzegał. Było to uczucie podobne do słowa, które miało się na końcu języka.
Zadzwonił telefon.
Tomek odebrał, patrząc na jedyną uschniętą
jabłoń, rosnącą tuż przy ogrodzeniu.
— Kruk, słucham.
— Tomek, gdzie jesteś? Miałeś być w domu
wcześniej. Zapomniałeś, że moi rodzie na kolację przyjeżdżają?
Kamila, jego narzeczona. Przeklął w
myślach. Była ostatnią osobą, z którą teraz chciał rozmawiać. Nie pamiętał o
kolacji, ale lepiej było to przemilczeć.
— Niedługo będę — rzucił tylko i się
rozłączył.
Patrzył wciąż na jabłoń, aż ta upierdliwa
myśl nabrała w końcu kształtu, dając mu odpowiedź.
I już wiedział, że na kolację nie zdąży.
Oto czwarty rozdział! :) Niestety, jest on bez korekty, jeszcze.
Piąty też już powoli zaczęłam pisać, więc pewnie na początku maja się pojawi.
Jak tam u was? Wiosna też zawitała? Ja to, dzięki tej odrobinie słońca, w końcu czuję, że żyję.
I taka informacja: mój blog został nominowany na Księdze Baśni do konkursu Bloga Roku 2017. :) Więc jeśli ktoś z was uważa, że piszę na tyle ciekawie, to zapraszam >>TUTAJ<<Dziękuję wszystkim za komentarze pod rozdziałami!
Pozdrawiam was ciepło i do zobaczenia w maju! :*
Jezu, więc jednak Norbert nie żyje ;c usłane trupami to twoje opowiadanie. Znaczy ja wiem, ze to kryminał, ale i tak smutno, zbyt wrażliwa na to jestem xd Co nie znaczy, że byłabym w stanie przestać czytać.
OdpowiedzUsuńOpis ciala Norberta bardzo graficzny i świetny oczywiscie, choć straszny.
"Beata pomyślała, że gdyby dać jej złotówkę za każdym razem, jak ktoś opisuje ofiary słowem „normalny”, to miałaby już całkiem sporo pieniędzy, by wyjechać na tygodniowe wakacje." - OMG, nie jestem policjantką co prawda, ale wydaje mi sie, że to jest baaardzo trafne :D Taki obraz mi sie jawi z filmów i ksiażek
Nie wiem czemu mnie rozbawiłol, jak Wiktor musiał wykonać tę pantomimę z niewidzialną strzykawką, zamiast normalnie powiedzieć. Jakby ich conajmniej Papież podsłuchiwał xd
Hmm, czyli Darek jednak widział sie z matką parę razy po tym jak wyniósł sie z domu? Najwyraźniej ojciec o tym nie wiedzial, a matka nie chciala przy nim mówić. Albo nie chciala móić Beacie. Albo ojciec wiedział i oboje ie chcieli móić Beacie?
Jezu, szkoda mi sie zrobiło pani Jadwigi, że Tomek tak na nią nakrzyczał. Znaczy ona też wydaje sie taka kind of shady, ale jak się czyta kryminal to wszyscy tak wyglądają xd Ten jej mąż, co nie przychodzi na działkę, bo córka lubiła... nie wiem, jakos mam wrażenie, że nie przytaczałabyś nam tej historii bez powodu.
Okej, bardzo ciekawa jestem, coż to za myśl nabrała kształtu w głowie Norberta. Mam nadzieję, ze pisanie piątki idzie ci dobrze, bo potrzebuję tego rozdziału :D
Weny!
Usłane trupami, a to dopiero dwa. xD I ja się jeszcze nie skończyłam rozkręcać. xD
UsuńA Wiktor... no cóż, może się zawstydził? :D
Ta, w kryminałach to każdego można odejrzewać. Ktoś niby taki niewinny i w ogóle, a potem szok, bo się okazuje, to kawał mendy. xD
A piąteczka na konec wietnia, bądx początek maja. eraz w pracy mam taki zapierdziel, że na nic nie mam siły potem. Najchętnie bym tylko spała. xD
O nie, czyli jednak Norbert nie żyje :( To teraz tylko trzeba się dowiedzieć, dlaczego musiał zginąć. Bardzo ciekawi mnie ten wątek. No i ta końcówka - co takiego Kruk zauważył w jabłoni? :D Czekam niecierpliwie na piąteczkę! Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że będzie to ciało Norberta. Widocznie postanowiłaś dać mu niewielką rolę niż poprzednio... Choć ja w głębi duszy miałam nadzieję, że ciało, które znaleźli nurkowie, będzie jednak należeć do kogoś innego. Ale cóż... ciekawa jestem, kto go zabił. Czy to będzie jakieś powiązane ze śmiercią Darka, czy raczej osobna sprawa. Stawiam na to drugie :)
OdpowiedzUsuńI sądzę, że staruszka źle zrobiła, nie powiadamiając policji o obecności chłopaka na działce. Czasem jednak ludzkie myślenie nie zna granic. Robimy wszystko, aby tylko umyć ręce i nie mieszać się do niczego.
Ciekawa jestem ciągu dalszego :)
Pozdrawiam :*
Wiem, że nie powinnam czytać "niepokolei" ale byłam ciekawa tego trupa, więc cofnęłam rozdział do tyłu :)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tego całego Norberta - choć jeszcze nie wiem, kim on dokładnie był.
Bardzo mnie przeraziłaś tym opisem tego truposzka.I mam nadzieję, że faktycznie to zwierzęta wodne wyskubały mu. A jeżeli to morderca? To dlaczego mu to zrobił? I mam nadzieję, że nie na żywca. Bo to straszne.
Pozdrawiam i lecę czytać dalej - ale to później, bo teraz lecę na kolację.
Jak mogłaś zabić Norberta ��. Naprawdę ubolewam. Mimo to muszę przyznać, że cały rozdział bomba (czytałam już kawałek wcześniej, ale jak doczytałam, że denatem z jeziora jest Norbi to się autentycznie obraziłam na to opowiadanie xD Musiało mi minąć by ruszyć dalej :p).Rozmowa Beaty z "rudym" bardzo naturalna, tak samo jak Kruka z pania Jadwigą. Choć szczególnie ta druga faktycznie nie wnosiła niczego nowego do sprawy (to zdenerwowanie na panią Jadwigę, że nie zadzwoniła wcześniej na policje... Rozumiem Kruka i niby mi się trochę żal babcinki zrobiło, ale przyznam że trochę mnie to też rozbawiło - chyba taka ludzka, nie wiem, nieporadność i brak wyobraźni?) to obie rozmowy były bardzo ciekawe. I ta jabłoń... Hmm. Wiem jedno - Kamila się wkurzy xD
OdpowiedzUsuń