10/01/2018

Rozdział 6


Beata spoglądała niemrawo na plastikowy kubek z wodą, który wcisnął jej w dłonie Tomek kilka minut wcześniej. Siedzieli teraz we dwójkę w ich gabinecie; ona na krześle przy swoim biurku, a Kruk na stołku obok niej. Nie potrafiła spojrzeć koledze w oczy. Czuła się zażenowana całą sytuacją. Jak mogła tak dać się ponieść emocjom? Powinna była lepiej nad nimi zapanować.
Zacisnęła mocniej dłoń na kubku, aż plastik zatrzeszczał. Zawroty głowy powoli mijały.
— Beata, myślę, że powinnaś iść do domu i odpocząć — zawyrokował chłodnym tonem Kruk.
Szczygłowska popatrzyła na niego spod byka. Nie zrobiło to jednak na policjancie żadnego wrażenia.
— Mówię poważnie. Wiem, że z Norbertem znaliście się jeszcze od szkoły policyjnej. Nie dziwię się, że tak to przeżywasz, ale w takim stanie na nic się tu nie zdasz.
— Żebyś się nie zdziwił — mruknęła Beata, znowu wbijając wzrok w kubek.
Usłyszała, że Kruk ciężko wzdycha.
— Odpocznij, serio. Sam się spotkam z prokurator Jabłońską. To samo tyczy się starych tego dzieciaka. Jeden dzień bez ciebie nie oznacza przecież apokalipsy.
— Nigdzie nie idę.
— Beata…
— Powiedziałam, że nie! — warknęła i wbiła wściekły wzrok w Tomka.
Mężczyzna machnął ręką.
— Jak chcesz. Ale nie zamierzam cię niańczyć. Zobaczę, że znowu ci słabo, to sam cię zawiozę do domu i zarygluję drzwi, upewniając się, że nie wyjdziesz.
Beata zmusiła się do słabego uśmiechu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Tomek byłby do tego zdolny.
Wyprostowała się i dopiła wodę. Kubek wyrzuciła do kosza. Powoli odzyskiwała jasność umysłu. Mroczki przed oczami zniknęły. Ręce wciąż jej lekko drżały, ale nie zamierzała pozwolić więcej emocjom przejąć kontroli. Praca. Musiała skupić się na pracy. Wiedziała, że dzięki niej przetrwa jakoś ten dzień.
Przetarła twarz dłońmi, a potem przejechała nimi po potarganych włosach.
Tomek, który nadal siedział na stołku, sam wyglądał, jakby dobrze nie przespał ostatniej nocy. Jasne, blond włosy były w nieładzie, pod oczami widniały lekkie zasinienia. Beata nie miała czasu mu się wcześniej przyjrzeć, więc dopiero teraz zobaczyła dziwny ślad na lewym policzku.
— Czyżbyś znowu wkurzył Kamilę? — zapytała.
Tym razem to Tomek posłał jej niezadowolone spojrzenie, które jednocześnie było wystarczającą odpowiedzią. Beata nie zamierzała jednak wchodzić w to głębiej.
Wstała z krzesła i przeszła się po gabinecie. Zatrzymała się pod oknem i oparła plecami o parapet.
— Wczoraj, jak gadaliśmy, to powiedziałeś, że wyłapałeś pewną nieprawidłowość. O co chodzi?
Tomek jakby tylko na to czekał. Wyciągnął z kieszeni czarnej bluzy mały notatnik z długopisem. Przewertował kilka kartek.
— Kiedy zgłoszono zaginięcie tego dzieciaka?
Beata zmarszczyła brwi.
— Siedemnastego kwietnia.
— Tego dnia wyszedł do pracy i nie wrócił. Trzy miesiące później znajdujemy go na działce Koreca. Był na niej widywany w czasie, kiedy wszyscy uznawali go za zaginionego.
— No tak — potwierdziła Beata, czując w sobie narastającą ciekawość. — Gdzie tu nieprawidłowość?
— Uważaliśmy, że chłopak zaczął się na niej pojawiać po zniknięciu.
Beata serce zabiło mocniej.
— Był tam wcześniej?
Tomek zerknął do notatek.
— Jadwiga Orzeł stwierdziła, że pierwszy raz widziała go pod koniec marca. Dokładnie dwudziestego czwartego.
Szczygłowska uniosła brwi.
— Dobra pamięć — skwitowała.
— Pierwsza rocznica śmierci jej córki — wyjaśnił Tomek. — Co więcej, powiedziała, że Łajewski już wtedy kręcił się przy działce Koreca. Widziała go tam.
— Czyli wiedział o tym miejscu wcześniej.
— Może tu wcale nie chodziło tylko o kryjówkę? — zastanowił się Tomek. — A co jeśli on od początku planował to zniknięcie?
Beata pomyślała, że to całkiem ciekawa teoria.
— Pytanie tylko, czemu?
Kruk wzruszył ramionami. Beata odwróciła się twarzą do okna.
— Trzeba skontaktować się z córką Koreca. Może ona rzuci nam trochę światła na tę sprawę.
— Jadwiga Orzeł twierdzi, że od śmierci Koreca jej nie widziała. Ponoć siedzi za granicą.
— To ją ściągniemy do Polski na mały urlop. Trzeba będzie się temu przyjrzeć. Tak samo, jak sprawie zniknięcia tej kobiety, co oskarżyła Piotra Łajewskiego o gwałt.
Tomek zmarszczył brwi.
— Uważasz, że to może mieć jakiś związek?
— Na razie nic nie uważam, Tomek. Mamy zastrzelonego młodego chłopaka, który zniknął na trzy miesiące. Jego ojciec nie cieszy się zbyt dobrą reputacją, chłopak ma narkotykową przeszłość. Może coś widział? Może słyszał?
— I ktoś postanowił go uciszyć? Myślisz, że jego własny ojciec mógł go sprzątnąć?
— Byłby to pierwszy raz, kiedy rodzic zabija własne dziecko?
 Odpowiedź na to pytanie była zbędna. Tylko w zeszłym roku Beata prowadziła sprawy dziesięciu morderstw na dzieciach, z czego aż w sześciu przypadkach przynajmniej jeden z rodziców okazał się winnym. Zatrważające statystyki.
— Ściągamy Piotra Łajewskiego na jeszcze jedną miłą pogawędkę, tym razem bez żony. Z nią się rozmówimy oddzielnie.
Tomek przytaknął.
—Mam dzwonić do Łajewskiego?
— Nie, sama to załatwię. Ty zajmij się córką Koreca, dowiedz się o niej jak najwięcej, może uda ci się z nią skontaktować. Wciąż niewiele mamy, a morderca jest przynajmniej o krok przed nami.

***


Ofelia Łajewska jak zwykle obudziła się przed mężem. Piotr spał na brzuchu, z twarzą zwróconą ku oknu wykuszowemu, przez które teraz wpadały leniwe promienie słońca. Oddychał głęboko i równomiernie, dlatego Ofelia bez pośpiechu wyszła z łóżka, zarzuciła cienki, atłasowy szlafrok i boso opuściła sypialnię. Idąc w stronę schodów zatrzymała się przy drzwiach, na których wisiała ostrzegawczo tabliczka „KEEP OUT”.
Poczuła uścisk za serce. Sięgnęła mimowolnie do klamki. Kiedy poczuła pod palcami chłodny metal, łzy napłynęły do oczu. 
Wpatrywała się w białe, lakierowane drewno, coraz bardziej drżąc. Ostatecznie nie odważyła się wejść.
Zabrała rękę i wycierając łzy z policzków zeszła na dół.
Idąc korytarzem w kierunku swojego gabinetu, minęła rząd replik obrazów z epoki młodej Polski. Większość z nich była autorstwa Malczewskiego i Tetmajera, i kompletnie jej nie odpowiadała. W ogóle nie lubiła sztuki i czuła się jakby przemierzała obce jej miejsce. W wystrój tego domu jedyny wkład miał jej mąż i projektant, i żaden z nich nawet nie zapytał, czy zgadza się na cokolwiek. To był pierwszy powód, dla którego nie polubiła tego miejsca. Poza tym, dom był zwyczajnie zbyt wielki jak na ich trójkę. Kiedy dziesięć lat temu się tutaj wprowadzali wraz z Darkiem, jej syn był równie sceptyczny. Pytał na okrągło, czemu nie mogą wrócić do ich mieszkania na Warneńskiej. Nie chciał mieszkać w domu pełnym przepychu i bogactwa, jednocześnie pozbawionym jakiegokolwiek ciepła. Ofelia to rozumiała. Sama miała ochotę stąd uciec. To nie było ich miejsce.
Kiedy Darek się stąd wyprowadził, czuła, jakby straciła integralną część siebie. Nie miała może z synem najlepszych relacji, ale przynajmniej był. Od jego odejścia czuła się tutaj jeszcze bardziej samotna i uwięziona. A od śmierci…
Ofelia przystanęła, czując kolejną falę łez, zbierających się w oczach.
Położyła dłoń na klatce piersiowej i odetchnęła głęboko. Nieważne jak bardzo to bolało, musiała tę rozpacz trzymać w ryzach. Nie miała czasu, żeby się załamywać.
Weszła do swojego gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Pokój nie był duży, Piotr nawet twierdził, że to klitka i nie rozumiał, czemu akurat tutaj chciała gabinet, skoro miała inne, przestronniejsze pomieszczenia. Nawet nie próbowała mu tego tłumaczyć.
Podeszła do biurka, ustawionego pod oknem, z którego rozciągał się widok na ogród. Dotknęła palcami białego blatu, przypominając sobie, z jaką mściwą dumą zamawiała wszystkie meble z Ikei. Zdaniem Piotra Ikea była dla prostaków, więc kiedy zobaczył, jaka firma przywozi meble do jej gabinetu o mało nie wyszedł z siebie. A potem miała błogi spokój przez dwa dni, bo się do niej nie odzywał.
Ofelia zagarnęła pofalowane włosy i upięła gumką, trzymaną na nadgarstku, na czubku głowy w coś, co miało być kokiem.
Podeszła do regału, wypełnionego książkami. Wyciągnęła jedną, niepozorną powieść i otworzyła na tej samej stronie, co zawsze. Pomiędzy kartkami zalśniła biała koperta.
Łajewska przygryzła dolną wargę, muskając opuszkami palców papier. To, co miała zrobić może było okrutne, ale było też słuszne. Nie mogła poddawać wątpliwościom słów swojego syna. Raz mu nie uwierzyła i straciła jego zaufanie. Drugi raz nie mogła popełnić tego błędu.
Była mu to winna, jako jego matka.

***

O godzinie dziewiątej trzydzieści Beata piła już trzecią kawę, starając się odpędzić od siebie zmęczenie. Tomek zniknął gdzieś, szukając informacji o Korecu i jego córce, więc Szczygłowska w spokoju mogła skupić się na swojej części pracy.
Dzwoniła do Łajewskiego, ale nie odebrał. Wykonała telefon do prokurator Wilec-Jabłońskiej, ale tak samo nie nawiązała kontaktu.
Siedząc przed komputerem, z policzkiem wspartym o kubek z kawą, spoglądała na czerwoną okładkę szkicownika.
Jedyna wartościowa rzecz, którą znalazła w pokoju Darka Łajewskiego. Zeszyt wciśnięty był pod materac łóżka, więc sama kryjówka wzbudziła w Beacie zaciekawienie. Na razie jednak postanowiła nikomu o nim nie wspominać. Tak samo jak o tym, że wyniosła sobie dowód rzeczowy, jakby to była jej własność.
Otworzyła szkicownik na pierwszej stronie, gdzie zobaczyła jedynie szkic jakiegoś drzewa. Na kilkunastu następnych stronach było więcej rysunków. Darek wyraźnie lubował się w przyrodzie, ale widziała też szkic kościoła Mariackiego na Starym Mieście i łabędzia. Musiała przyznać, że miał talent.
W końcu dotarła do strony, która była źródłem jej największego zainteresowania.
Szkic przedstawiał kobietę. Młodą i, jak wynikało z rysunku, całkiem atrakcyjną. Widać było, że Darek nad tym szkicem pracował znacznie dłużej. Brakowało tutaj chaotycznych ruchów, rysunek był precyzyjny.
Zerknęła na datę w dolnym prawym rogu.
07.04.2016.
Dziesięć dni przed zgłoszeniem zaginięcia.
Beata zastanawiała się, czy ten rysunek miał jakieś znaczenie. Żadnego ze wcześniejszych szkiców Darek nie opisał datą.
I kim mogła być kobieta?
Szczygłowska odstawiła kubek z kawą i włączyła przeglądarkę w Internecie. Bez większych nadziei wpisała hasło „Piotr Łajewski oskarżony o gwałt”.
Pojawiła się lista stron z artykułami. Weszła w jeden z pierwszych artykułów i od razu w oczy rzuciło jej się zdjęcie kobiety, która była domniemaną ofiarą.
Beata zerknęła na szkic i westchnęła z rezygnacją. To byłoby zbyt proste.
Zadzwonił telefon. Beata w pierwszej chwili chciała go zignorować, ale ktoś był na tyle uparty, że w końcu sięgnęła po komórkę, jednocześnie chowając szkicownik do szuflady.
— Beata Szczygłowska, słucham — powiedziała.
Po drugiej stronie usłyszała tylko czyjś oddech.
— Halo? Kto dzwoni? — zapytała i zaraz zerknęła na wyświetlacz telefonu. Numer zastrzeżony.
— Dzień dobry — usłyszała w końcu męski głos. Miał całkiem przyjemny tembr.
— Słucham. Kim pan jest?
— To nie ma znaczenia. Dzwonię do pani z prośbą, by policja zaprzestała się interesować rodziną Łajewskich. To nie wasz problem.
Beata uniosła brwi.
— Kim pan jest, do cholery? — zapytała jeszcze raz.
— Nie umie pani słuchać?
Beata aż sapnęła. Jej cierpliwość dzisiaj osiągnęła swój limit.
— Nie wiem, co pan sobie myśli, ale śmierć młodego człowieka to jest nasz problem — powiedziała ostro.
W słuchawce usłyszała westchnienie, jakby rozmówca spodziewał się takiej odpowiedzi.
— W porządku. Ja tylko grzecznie prosiłem. W takim razie, do zobaczenia, pani komisarz.
Połączenie zostało przerwane.
Beata wpatrywała się w telefon kompletnie skołowana. Analizowała tę krótką rozmowę w myślach, w końcu uświadamiając sobie sens ostatnich słów.
Do zobaczenia?
To nie mogło wróżyć nic dobrego.

Dzień dobry, kochani.
Wiem, zrobiłam kolejną długą przerwę. Chcę was za to przeprosić. Niestety, nie mogę obiecać poprawy. Informuję, że rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, przerwy mogą być nawet kilkumiesięczne. Wycofałam się z blogosfery i na razie tak pozostanie. Jedyne, co mogę obiecać: pojawię się na waszych blogach w najbliższym czasie i postaram się nadrobić zaległości.
Dziękuję za każdy komentarz pod poprzednim rozdziałem. :)Do następnego!